Postawa wobec śmierci drugiej Osoby


Nasz własna śmierć jest sprawą – według mnie – drugorzędną. Lecz nie NASZA POSTAWA WOBEC ŚMIERCI DRUGIEJ OSOBY, z którą się stykamy, i wobec której odpowiedniej reakcji powinniśmy się nauczyć. Owa postawa wobec czyjejś śmierci, o jakiej chcę powiedzieć nie stawia niestety w dobrym świetle ani mnie, ani każdego, kto go doświadczył. Przybliżę problem w możliwie najjaśniejszy sposób.
Po odejściu bliskiej, naprawdę bliskiej osoby odczuwamy smutek, żal, rozgoryczenie, a nawet złość. Jest kilka „faz” przeżywania żałoby, ale to nie one są najistotniejsze. Człowiek świadomy przeżywa żałobę w ciszy, spokoju. Smutek jest uczuciem, przed którym nie ucieka. Akceptuje go w pełni i okazuje się, że ogarnia go błoga pustka, cisza. Pisał o niej w fantastyczny sposób Eckhart Tolle w „Potędze teraźniejszości”. Gdy przeczytałam dany fragment, szukając nazwy dla ogarniającego mnie uczucia, prawie się wzruszyłam. Pomyślałam, że tak, to jest to. To ta pustka, w której nie ma złości i żalu. To nie jest obojętność, ani spokój. To AKCEPTACJA. Uczucie, a raczej stan, który ciężko opisać, aby nie utracił na znaczeniu. Pozwólmy raczej wybrzmieć temu słowu w przestrzeni i to, co pozostanie niech oznacza AKCEPTACJĘ…
Mimo przeżywania tego pożądanego stanu, do naszego umysłu wkrada się inny „chochlik”. Nazywa się lęk i tym razem dotyczy samotności. Bez zmarłej osoby czy zwierzęcia boimy się, że nie jesteśmy już tacy sami. Nie ma kogoś, kto wypełniałby jakąś LUKĘ w naszym życiu. Czujemy się trochę puści…. Czyżby ta istota nadawała pod jakimś względem sens naszemu życiu? Czyżby była tylko REKWIZYTEM w nim? To uczucia, które ciężko w sobie dostrzec, bo według mnie to największy z przejawów egoizmu… Pojawia się gniew: jak to rekwizytem?! Ale tak jest, kiedy w głębi serca chcemy, żeby ktoś inny wypełnił tę „lukę”, albo pogrążamy się w rozpaczy mówiąc, że nikt jej nie zapełni.
Obydwa podejścia są złe. Ten, kto był kiedyś obok nas, wciąż „wypełnia” jakąś „lukę”, ładniej zabrzmi: wciąż uczestniczy w naszym życiu. Tylko nie ma go cieleśnie. Pozostaje w pamięci, jako osoba, która coś dla nas uczyniła, poświęciła, czegoś nas nauczyła. A mimo wszystko to wciąż prawdziwa istota, której byt był i nadal jest zupełnie NIEZALEŻNY od naszego. Tak samo, jak my – uczestnicząc w życiu np. naszych rodziców, wciąż pozostajemy kimś niezależnym, chociaż poświęcamy wiele, jako syn czy córka, mąż czy żona. Co najważniejsze - po śmierci nasze relacje pozostają. Przenoszą się tylko w świętą, metafizyczną sferę! Wieczną sferę.
Może to brutalne, ale nie obawiamy się straty, tylko osamotnienia…
Zdaję sobie sprawę, że nie każdy się z tym zgodzi. Ja jedynie przyznaję: to prawda, bo wiem to po sobie. Zapytam ponownie… czy jest w tym egoizm? Jest. I dlatego trzeba starać się walczyć z takim uczuciem. Druga istota – czy to człowiek czy zwierzę, jest wartościowym ŻYCIEM, odrębnym, wspaniałym bytem i jego celem nie było wypełnianie luki w naszym istnieniu. Strata go jest czymś… okrutnym, przykrym, ale tak bardzo naturalnym… To naturalny proces życia, można nawet powiedzieć… jego kwintesencja. Bo droga wiedzie dalej… ale gdzie?...
Wiemy tylko, że śmierć spotka każdego niezależnie od tego, jak długodystansowo nauczy się biegać. Wszystko tkwi tylko w tym czy zmęczymy się tym życiem, czy przebiegniemy je z podniesioną głową i lekkim krokiem… Uświadomimy je sobie! Nie bojąc się więcej samotności. Przez lęk przed nią naprawdę umniejszamy znaczenie danej osoby w naszym życiu. Umniejszamy do tego stopnia, że ta istota staje się jedynie wypełniaczem naszego strachu przed samotnością…Życie wali się, gdy ona odchodzi. Znów czujemy się samotni. Zanurzamy się w rozpaczy samotności i tak naprawdę nie opłakujemy odejścia osoby, jako OSOBY, tylko jej BRAK w NASZYM życiu. To samolubne. Czy można z tym walczyć? Trzeba. Powinno ulec zmianie postrzeganie śmierci. Nie jestem w stanie wskazać, w jaki sposób ją postrzegać, może to zbyt rozległy temat, żeby teraz o tym pisać. Jednak śmierć może być po prostu kolejnym etapem, który przeżywamy bez ciała. Wchodzimy głębiej w gwieździstą strukturę wszechświata…
Do niezwykłej refleksji zachęciły mnie dwa różne rodzaje śmierci, które pociągają za sobą odmienne postawy wobec niej. Pierwsza to śmierć Jezusa na krzyżu, która była „dla świata”, dla innych ludzi, pełna poświęcenia i oddania. Druga zaś to śmierć Buddy, który po prostu usiadł najedzony i szczęśliwy, zamknął oczy i medytując – umarł. Porównałabym to do „eksplozji” w przypadku Jezusa i „implozji” w przypadku Buddy.
Pytanie brzmi: czy śmierć drugiej osoby miała miejsce dla nas, abyśmy odczuli, że istoty, która poświęciła się uczestnicząc jakoś w naszym życiu, już nie ma? Czy może czyjaś śmierć to jej własne, bardzo prywatne doświadczenie, które powinniśmy potraktować z szacunkiem i akceptacją?
Odpowiedź nasuwa się sama na korzyść postawy wobec śmierci Buddy. Jednak nieuogólniając – w tym wypadku postawa Jezusa, a zarazem tej śmierci „dla innych” jest jak najbardziej wspaniała i tak niesamowicie pouczająca. Jezus umiera na krzyżu poświęcając prywatne doświadczenie, aby inni ludzie pojęli swoje grzechy. ALE w tym wypadku również obowiązuje przyjęcie DRUGIEJ POSTAWY wobec śmierci, tej odniesionej do Buddy. Za to poświęcenie, za wypełnienie pustki w sercu, w życiu, w czymkolwiek – po śmierci należy się szacunek i akceptacja. Zrozumienie, że dana osoba zmarła i nawet jeśli długo uczestniczyła (w różnoraki sposób) w naszym życiu, była dla nas kimś ważnym, to jej śmierć wciąż pozostaje prywatna i pełna dostojeństwa. Rozpacz i pogrążanie się w destrukcyjnych uczuciach samotności (bo nie ma już tego, kto wypełniał lukę) niewiele mają wspólnego z szacunkiem do zmarłego. Nasze życie nie straciło na wartości z powodu czyjegoś odejścia. Bo to, co „na górze”, w naszej głowie i w sercu jest wieczne i niezmienne.

Komentarze