Jak wydobyć siebie spod sterty niepotrzebności...?
„Jesteśmy opuszczeni, jak dzieci i doświadczeni, jak ludzie starzy,
jesteśmy zajadli i brutalni i smutni i powierzchowni – myślę, że jesteśmy
zgubieni.” (E.M. Remarque, „Na zachodzie bez zmian”, 1929r.).
Jesteśmy zgubieni,
kiedy nieustannie dodajemy do swojego istnienia jakiś dopisek. Jesteśmy tacy, a
tacy, robimy to, czy to, czujemy to, czy to. Okej, niech będzie…A teraz skupmy
się na tym, że po prostu JESTEŚMY i nagle wolność sama się pojawi.
Czy żyjemy
w świecie ciągłych, nieustannych wymagań? Wymagane od nas jest posłuszeństwo
wobec jakichś reguł, schematów, ktoś ciągnie nas na lince za sobą wydeptaną
drogą, wmawiając, że to jedyna słuszna… Ludzie patrzą na nas przez pryzmat tego
co robimy i co planujemy, zamiast po prostu na to kim jesteśmy, jako Osoba. Te
przytłaczające szablony, które ktoś próbuje przytwierdzić do naszego życia…
role społeczne, pojęcia, opisy zakodowane w głowach… I teraz problem – jak spod tej sterty niepotrzebności wydobyć samego siebie?
To
wszystko, co wymieniłam powyżej to właśnie same niepotrzebne rzeczy, coś co
reguluje w jakiś sposób świat zewnętrzny, ale nie powinno mieć wpływu na to,
kim jesteśmy w środku. Dlaczego dzieje się tak, że ma wpływ i to ogromny? Za
bardzo utożsamiamy się z zewnętrznością. Pozwalamy, żeby to ona nas tworzyła, a
nie my ją. Powinno być odwrotnie.
Człowiek,
który staje przed takim dylematem zaczyna się zastanawiać, jak tego dokonać.
Wie już co nieco o świadomości, o potędze teraźniejszości, o wyzbyciu się lęku
przed przyszłością i przeszłością, ale nie potrafi zastosować tego w życiu. A
może to wcale nie kwestia „zastosowania”?
Gdzie
powinien szukać swojego ja, utraconego w procesie dojrzewania, kiedy wpadał w
różne schematy, z którymi się zaczął utożsamiać? Czy powinien obwiniać
otoczenie za to, że „stał się” (przynajmniej w oczach innych) tym, kim wcale
nie chciał być? Na pewno nie – to nie wina społeczeństwa, że torujemy sobie
drogi, a potem ciągniemy nimi niewinnych i niczego nieświadomych ludzi. Każdy
powinien zbudować własną i to do tego winniśmy go zachęcać. Jednak osoba
zagubiona pod ową stertą niepotrzebności naprawdę czuje się w nieodpowiednim
miejscu. Eckhart Tolle pisał wprost, że jeśli mamy taką możliwość to powinniśmy
natychmiast zmienić sytuację w jakiej się znajdujemy. Po prostu – nie pasują ci
te studia, zmień je czym prędzej; nie chcesz tej pracy – uciekaj i szukaj
innej. Lecz kiedy nie mamy wyboru, czyli na przykład praca zapewnia nam
pieniądze i to one są głównym motorem działania, bo powiedzmy chcemy uzbierać
na podróż, to jedyne co możemy zrobić, to zaakceptować miejsce, do którego
trafiliśmy. Zawsze podziwiałam mojego Tatę za to, że dla rodziny poświęcił całe
swoje życie. Wyjechał bowiem za granicę nie znając wcale języka i do dziś
pracuje ciężko, abyśmy mieli za co żyć. Podziwiam go i zarazem nie potrafię pojąć
ogromu poświęcenia z jego strony. To mnie wręcz przerasta. Zastanawiam się, jak
on może akceptować to wszystko – że praktycznie całego siebie poświęca pracy i
pieniądzom. W pewnym momencie dotarło jednak do mnie, że to właśnie siła
poświęcenia, która nie wymaga nic w zamian oprócz szacunku i wdzięczności. To
postawa, którą Tata przyjął nie tyle z akceptacji swojego losu, jako ojca, ale
z miłości do rodziny i chęci zapewnienia im godnych warunków do życia. Czy to
nie jest wspaniałe?
I niech
będzie to przykładem na to, jak należy akceptować sytuację, w jakiej się
znaleźliśmy. Czasem bowiem nie ma wyboru i wtedy człowiek staje przed wielkim
krokiem ku boskości – musi zaakceptować coś wcale nie dla siebie (bo jeśli
chodzi tylko o egoistyczne potrzeby to możemy bez problemu zmienić swoją
sytuację), ale dla innych.
Wracając
jednak do głównego problemu – sterty niepotrzebności zakrywająca nasze
prawdziwe Ja. Kiedy już zaakceptujemy, albo zmienimy sytuację, która powoduje
naszą apatię i złe samopoczucie w życiu, powinno być łatwiej. A może to
wszystko diametralnie zmieni? Może to właśnie tego potrzebujesz – zmiany, albo
akceptacji? Zapytaj sam siebie i szczerze odpowiedz. Dlaczego robisz to, co
robisz i czemu nie masz w sobie siły, żeby poświęcić się prawdziwej pasji, albo
prawdziwemu poświęceniu? Jeśli to, co robisz dla siebie wynika z jakichś ról
społecznych, których ktoś od ciebie wymaga, zmień to czym prędzej, albo
zaakceptuj i poświęć się tej roli. Nie rób nic wbrew sobie.
Chcę
powiedzieć, że to, kim jesteśmy w oczach innych ludzi, nawet – a szczególnie –
obcych, wcale nie jest naszym własnym wyobrażeniem o sobie. W pierwszym
kontakcie z Osobą, albo w obserwacji jej z dystansu, dostrzegamy jedynie to kim
jest w świecie. W jakiś sposób definiujemy ją. Lecz kiedy mamy szansę obcować z
Osobą, rozmawiać, albo po prostu słuchać, nagle dostrzegamy wszystkie czynniki,
które uformowały ją w tym kim jest. W jej twarzy zaś zauważymy to, co czyni z
niej Osobę samą w sobie – taką bez tych wszystkich społecznych dodatków i
uwarunkowań, które stroją ją niczym choinkę. I w każdym człowieku jest ten
ukryty pierwiastek Ja, którego nie widać na pierwszy rzut oka. I uwierz – jest
też w tobie i widzą go wszyscy ludzie, jakich spotykasz. To działa na zasadzie
lustra. Kiedy patrzysz w oczy jakiejś osobie, widzisz jej duszę i prawdę o
niej, a równocześnie jest to twoja dusza i twoja prawda. Na poziomie Ja nie ma
rozróżnienia. Właśnie tam topią się wszelkie uwarunkowania, schematy.
Dla
przykładu podam rozmowę – uwielbiam patrzeć ludziom prosto w oczy, kiedy mówią.
Słucham ich uważnie i patrzę w oczy. Czasem przyłapuję się na tym, że zupełnie
zatracam się w spojrzeniu, w duszy człowieka i ucieka mi gdzieś sens rozmowy.
Robię tak często przy spotkaniach towarzyskich, gdy ktoś opowiada nic nieznaczącą
anegdotkę, historyjkę, która w jakiś sposób wpłynęła (nieświadomie) na jego
postawę życiową. Patrzę mu w oczy i myślę sobie, że nie nie ty jesteś naprawdę fantastycznym człowiekiem, daj spokój tym
opowieściom. Jesteś tu. Jesteś teraz. Nic nie czyni z ciebie gorszego, nikt nie
czyni z ciebie kogoś innego, kogoś za kogo być może się uważasz…
Nasze
wewnętrzne, najgłębsze Ja jest niczym okulary na nosie Hilarego. Naprawdę! Inni
będą je widzieć, ale my możemy je tylko poczuć – w końcu bowiem dzięki nim
cokolwiek widzimy, bez nich bylibyśmy ślepi. Bez naszego Ja wcale by nas nie
było. Skoro więc żyjemy, oddychamy i rozmyślamy, to znaczy, że jesteśmy. To nie
żadne „cogito ergo sum”, to po prostu bycie. Jeśli jesteś, to znaczy, że masz
swoją wspaniałą, bogatą duszę. I zapamiętaj -
jest jak okulary – dzięki nim widzisz, choć je same zobaczą na tobie (w
tobie) tylko inni ludzie.
„...
nie muszę jej szukać. Ona tu jest. We mnie. Przez cały czas… tu jest.
Ale jak ją wyciągnąć „na
powierzchnię”, jak ją wyciągnąć z siebie?
Może wcale nie trzeba jej wyciągać? Czy ktoś wyciąga na wierzch to,
czym wypełniony jest tort? Na wierzchu jest pięknie wygładzona masa, która jest
właściwą tobą i nie potrzebuje jakichś udziwnień z wnętrza, bo sama siebie
idealnie prezentuje. Gorzej, jak imitując to wnętrze przykrywać się będziesz
tonami lukru. Nie dość, że tym nieświadomie ukrywasz prawdziwość, to jeszcze ją
nieudolnie podrabiasz.
Ale jak ściągnąć ten lukier?!
Nawet nie wiem gdzie go szukać? Co zrobiłam źle, że źle się czuję…
Nie ściągać, po prostu przestać go zakładać!!!
Żadnego lukru…
Żadnego kłamstwa…
Spojrzeć na czystą prawdę. Na
czystą mnie. W Jego oczach. A potem oczach wszystkich innych…”[1]
Jednak co
jeśli ten lukier ktoś nam nakłada? To proste – ciągle się będzie działo. Bo czy
my nie nakładamy go innym? Nasze wyobrażenia i oczekiwania właśnie sprawiają,
że inni czują się zobowiązani, a nawet uwiązani przez schemat, w jaki próbujemy
ich wpasować! Na to nie ma rady – tak się będzie działo zawsze. Nie traktujmy
tego, jak kary. To normalne, że rodzice, przyjaciele, ukochany będą czegoś od
ciebie oczekiwać. Jedyne, co musisz robić to nie przejmować się tym, zaakceptować
i przede wszystkim nie utożsamiać się. Jeśli będzie coś, co możesz robić dla
drugiej Osoby – rób to. Ale kiedy będziesz czuł się źle i niekomfortowo,
przestań. Pamiętaj, że to ty masz tworzyć świat, a nie on ciebie. I twoje Ja
nigdy nie zostało naruszone jakimikolwiek ograniczeniami, czy schematami. To
twoja zewnętrzność coś tam odbiera, zapisuje, koduje, ale nie prawdziwy ty.
Prawdziwy Ty potrafi stopić ten lukier w procesie uświadamiania, nie walcząc z
nim, a po prostu się do niego nieprzywiązując. Ty jesteś jeden i potrafisz
kierować się swoim sercem, sumieniem, Dobrem, które jest w tobie.
Wzleć. Nie bój się. Twoje Ja
zawsze było w tobie. Nigdzie nie uciekło, nikt go nie zgładził. Jesteś sobą
ilekroć pytasz kim jestem i ilekroć
zastanawiasz się, jak odnaleźć siebie. Jesteś TU i jesteś JEDEN – prawdziwy.
[1] Fragment „Na początku była
ciemność, cz. 2”
mojego autorstwa, dialog/monolog z samą sobą, nad którym pracuje się przez całe
życie : )
Na ten temat patrzę nieco odmiennym okiem, może bardziej, a może mniej prawdziwym, ale czy prawdziwość interpretacji można porównać? W sumie interpretuje to znakomicie stare, znane polskie przysłowie: "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia".
OdpowiedzUsuńWg mnie po pierwsze nasze życiowe drogi przecinają się z drogami innych, czasem nakładają, biegną jednym torem przez określony odcinek z małymi tylko odstępstwami. Torując sobie drogę niektórzy ciągną za sobą innych, jak to napisałaś, "na lince", lecz życie ma do siebie tę tendencję, że każdemu przewiduje inny los. W pewnym momencie drogi wyboru będą zupełnie inne od tych dróg osoby, która nas za nami ciągnie. I co wtedy? Będziesz wiedział/a, co zrobić? Sprostasz wyborom, kiedy wcześniej tylko ślepo podążałaś/łeś za innymi?
Idąc własną ścieżką nabywasz doświadczenia, jak podejmować słuszne decyzje, co dla Ciebie jest najlepsze - dojrzewasz do świadomych wyborów, kształtujesz własne JA. Nie da się rozdzielić świata zewnętrznego od Twojego świata wewnętrznego. Możesz próbować, ale nie wróżę powodzenia. Bo to właśnie z zewnątrz przychodzą inni, którzy mogą się również na Ciebie otworzyć, jeśli i Ty spróbujesz. Faktycznie, własne JA powinno być ponad i zachować pewne ideały, lecz one się zmieniają. Każda sytuacja życiowa nas zmienia - nieznacznie, ale tak jest. To właśnie połączenie tych nieznacznych zmian z ideałami, psychiką i nie wiem czym tam jeszcze :D kształtuje nasze własne JA.
Po drugie porównanie nas do tortu jest świetne. Ja bym tu jeszcze dodał jedynie, że środek, tę naszą masę pokazujemy innym, częstując ich kawałkiem tego tortu poprzez szczerą rozmowę, towarzyskie spotkanie czy w sytuacji kryzysowej. To my kształtujemy własną/nego siebie, lukrujemy wierzch bądź skupiamy się na wewnętrznej masie. I tak jak każdy inaczej czuje smak, co nawet ostatnio naukowcy udowodnili, gdyż każdy z nas posiada inną liczbę kubków smakowych, tak i my jako ten tort możemy inaczej smakować różnym osobom, dla jednych może być zbyt słodka masa, inni będą uważać, że zbyt wiele w nas kwasowości czy soli.
To jest oczywiście mój punkt widzenia, którym chciałem się podzielić, gdyż ślepe potakiwanie wszystkiemu, co się czyta, słyszy, to wg mnie nie najlepsze wyjście, gdyż "idąc śladami innych nie zostawisz swoich" - ostatnio mój ulubiony cytat :D Nie twierdzę jednak, że coś tu jest nie tak, bo tak nie jest. Mam wielki szacunek do autorki, niewielu stać na takie przemyślenia. Pozdrawiam. Pokój...
Oczywiście znów dziękuję za długaśny komentarz :) Myślę, że mimo wszystko nasze "punkty widzenia" wcale nie są odmienne. To, że tutaj piszę o oderwaniu się spod nacisku zewnętrzności, nie znaczy, że można bez niej żyć. Absolutnie nie popieram takiej postawy, świat tworzy nas, ale gdy dojrzejemy - to my możemy zacząć tworzyć ten świat, gdy będziemy znali swoją wartość i siłę, która w każdym drzemie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam prawie wiosenną porą... :))