Czy trzeba zmieniać świat?


            Obserwując pięknie ozdobioną szkatułkę w kształcie smoczego jajka, doszłam do bardzo ciekawych wniosków, którymi chcę się ze wszystkimi podzielić. Równocześnie niech będzie to odpowiedzią na pytanie czy trzeba zmieniać świat, skoro on sam się zmienia… Jednak wyjdźmy od podstawowego założenia, którym jest zmiana punktu widzenia tego świata. Czy ona wystarczy?

            Tak naprawdę, patrząc na jakikolwiek obraz, pierwsze co widzimy to jego całość. Podoba nam się, zachwycamy się nim, albo go krytykujemy. Nie wczuwamy się w szczegóły, dopiero po jakimś czasie, gdy się przyjrzymy widzimy więcej: wyodrębniamy postacie, jakieś elementy przyrody. Dostrzegamy pomiędzy nimi różnice i zastanawiamy się nad sensem umieszczenia danej rzeczy na obrazie. Jednak mimo wszystko to, co widzimy pierwsze to CAŁOŚĆ. Tak jak idąc do lasu widzimy go jako całość, a nie pojedyncze drzewa.
            Ale co właśnie z nimi? Co z indywidualnościami, z każdym drzewkiem, z tymi ludźmi, którzy się od siebie różnią?
Ktoś patrzy na nas jak na obraz, równocześnie tworząc każdy nasz krok, nasze całe życie. Malarz, bóg, stworzyciel, energia wszechświata, tworzy obraz, który z jego perspektywy, z dystansu jest wielką, trochę zamazaną całością. Obraz jest wspaniały, ale malarz zwraca uwagę na szczegóły tylko, kiedy je maluje. Te szczegóły mimo tego, że są różnymi, oddzielnymi bytami, to namalowała je ta sama ręka – to jest punkt nadający im jedność. I ta ręka malarza dobrze wie, jaka droga jest pisana każdej części „obrazu”, każdej indywidualności – ta droga jest zawsze dobra, bo ma składać się na CAŁOŚĆ obrazu. Zła droga wynika tylko i wyłącznie z tego, że budzimy się nieświadomi. Czemu to jednak służy? To błąd w środku obrazka, gdzie każdy próbuje odnaleźć swoją indywidualność, nie wiedząc, że miał ją już w momencie stworzenia. Błędy wynikają z naszych poszukiwań tego, czego szukać nie musimy.
            Tak czy owak ten malarz, stwórca, maluje świat i nasze życia. Każdy detal jest inny, a malarz dobrze wie, co go spotka. Jeden detal wyblaknie szybko, drugi nigdy. To wciąż nie przeczy istnieniu wolnej woli, bo właśnie wolność czyni z nas ludzi – to czy się obudzimy zależy tylko i wyłącznie od nas. To czy zrozumiemy, że żyjemy we wspaniałej, kolorowej całości…
            Życie jest podobne do tego kolorowego, pełnego szczegółów obrazu. Ktoś nas namalował i dobrze wie, jaka droga jest nam pisana. A naszym celem jest zbliżenie się do niej.
            Ale może to wcale nie bóg-malarz nas stworzył? Przecież nie wiemy czy on istnieje. Możemy się zastanawiać, każdy ma inne teorie, ale generalnie nie ma jednej, w którą by wszyscy uwierzyli. Skąd wypływa ta iskra i kto jest malarzem?
            Co jeśli to my jesteśmy nim jesteśmy? To my malujemy swoje obrazy wokół, tworzymy życie. Gdy jesteśmy świadomi każdego ruchu, to nasze życie idzie w dobrym kierunku, tak jak powinno iść, jesteśmy prawdziwymi malarzami, bo wiemy, jaki szczegół jest potrzebny do naszego obrazu, a jaki nie. Jednak kiedy się zmuszamy do „malowania”, nie chce nam się, nie mamy weny, ani ochoty, malujemy nieświadomie… wtedy to, co tworzymy też jest „od niechcenia”. Jak może cieszyć rzeczywistość namalowana od niechcenia? To droga daleka od tej właściwej, od świadomej, od przebudzenia…
            I tak sobie myślę teraz „cholera, ja też coś maluję i widzę to każdego dnia”… To właśnie zmiana sposobu postrzegania rzeczywistości. Zmiana punktu widzenia. Dostrzegasz w świecie jakąś iskrę, która tkwi w twórcy, od twórcy wychodzi. To ty tworzysz życie. Masz pędzel, malujesz, ale też jesteś malowany. Jeśli wszyscy jesteśmy malarzami, to czy nadal istnieje ten jeden jedyny? Tak, to my nim jesteśmy. To my tworzymy obraz, który jest CAŁOŚCIĄ. Świat nią jest i my.
            Wracam więc do zasadniczego pytania: trzeba zmieniać świat? Czy zmiana punktu widzenia to już wszystko? Myślę, że niestety nie. Własnym punktem widzenia nie zmienimy wszystkiego wokół – mówię o świecie materialnym, zewnętrznym. Świat jest wspaniałym miejscem, ale sypie się. Spójrzmy na to z dystansu. Rozwija się technika, wycinane są lasy, roślinność można podziwiać we własnym ogródku, ale i to nie zawsze, bo w blokowiskach nic oprócz betonu nas nie spotka… Słyszałam ostatnio na wspaniałym wykładzie zdarzającym filozofię z nauką, że przyroda to tak naprawdę „artefakt”, nie ma już prawdziwej natury, została zainfekowana przez człowieka. Mount Everest nazywane jest największym wysypiskiem śmieci, nawet kosmos został zaśmiecony, a DDT „spływa z lodów Antarktydy”… Gdzie szukać czystego, nieskalanego miejsca? Tylko w „duszy”, w esencji tego, co nazywamy drzewem, kwiatem, ziemią. Odnajdując esencję zaczynamy wreszcie szanować to, co nas otacza.
Zatem zmiana punktu widzenia daje dużo. Przede wszystkim nadzieję na to, że nie wszystko stracone, że jest o co walczyć – o szacunek dla Esencji. Zaczynamy doceniać, co mamy wokół siebie i rozumieć, że to my to tworzymy. Ta moc i energia krążąca wszędzie i niezwykła siła bijąca od drugiego człowieka, napędza – przynajmniej we mnie – wielką potrzebą poszerzania tego, tej emocji, energii. Nie jest dobrym pomysłem zatrzymywanie wszystkiego dla siebie. I owszem, świat zewnętrzny zmienia się sam. Ale właśnie w tym tkwi problem. Nie mamy wpływu na to, co się dzieje za naszym oknem. Możemy zmienić swoje postrzeganie, przestać na to narzekać, zacząć podziwiać, dostrzegać wewnętrzną esencję, prawdziwą naturę, ale nie zmienimy tego, że za kilka lat za oknem może już nie być tego, co teraz.
            Zgodzę się z tym, że wielu ludzi zauważa sens życia w świadomości i próbuje w niej wytrwać. To wspaniale, jednak to także nie wszystko. Bo w końcu trzeba postawić krok dalej. Praca nad sobą jest ważna i każdy powinien poświęcić jej jak najwięcej czasu, ale nie wolno zapominać o innych ludziach. Szczególnie tych nieświadomych. Nie wolno zamykać się w swoim świecie wewnętrznym, nawet jeśli doceniamy na przykład piękno przyrody. Inni ludzie są potrzebni do tego, aby coś zmienić, aby świat stawał się lepszym, świadomym miejscem. Tylko solidarnie można cokolwiek zdziałać. Komunikacja, rozmowa, przekazywanie swoich poglądów, otwieranie ludziom oczu – to powinno być celem każdego z nas. Świat nie zmieni się sam, a jeśli pozwolimy na to, aby się zmieniał, wkrótce przegapimy nawet jego koniec, stojąc biernie w miejscu. Nie mówię tego pesymistycznie, bo nie jestem w stanie cofnąć tak wielu rzeczy, które już nastąpiły, nie jestem w stanie zmienić myśli ludzi zagnieżdżonych w tradycji Zachodu, która według mnie pomija prawdę o życiu i przymyka im oczy na to, co prawdziwe. Nie zmienię już wielu rzeczy, mogę tylko walczyć o to, aby teraźniejszość była piękniejsza i o ludzi, u boku których chcę ją tworzyć.

Komentarze