Szamotanina z wewnętrznością
Zapowiadany niektórym tekst, do którego napisania zainspirował mnie pewien obrazek znaleziony w otchłaniach Internetu. Miało to być zwykłe opowiadanie, wyszło coś innego. W pisaniu piękne jest to, że zaczynając nigdy nie wiemy, jak zakończymy. Poddajemy się słowom, wylewamy z siebie myśli i okazuje się, że nie mamy nad nimi wielkiej kontroli. I w ramach bardziej niż zwykle rozbudowanego wstępu muszę podziękować pewnym osobom, które i tak to wiedzą i w sumie pisanie o tym tu jest dziwne, za miłe dwa dni - w tym za dwa pierwsze pamiątkowe wpisy w kalendarzu; zresztą z życzeniami dla nich, aby częściej zazieleniać świat (i żeby był pokój) i ogólnie wszystkiego najlepszego i z tej okazji również niedługo mały świeży muzyczny torcik z pustynnych toruńskich rejonów Wam zaprezentuję.
Miłego czytania!
Miłego czytania!
Las był
ciemny. Wielkie drzewa pochylały się, jakby przyciągała je do ziemi jakaś
nieznana siła, albo niewidoczny ciężar. Nagie gałęzie wyginały się, prężąc ku
dołowi. Gładkie kamienie wśród nich wyglądały jak pozostałości po nagrobkach.
I
rzeczywiście nimi były. Pod każdym z tych drzew spoczywał jakiś samobójca.
Drzewa uginały się pod ciężarem niewidzialnych już wisielców. I im dalej
sięgała Aleja Samobójców, tym więcej było grobów. I nie wszystkich zdjęto z
drzewa i pochowano pod nim, zostawiając kamień z wyrytym – bądź nie – imieniem.
W lesie wciąż znajdowały się zapomniane rejony, opuszczone martwe drzewa, na
których dyndali samobójcy, przy każdym podmuchu wiatru zginając coraz mocniej
gałęzie swoich silnych szubienic. Lecz czym te drzewa na to zasłużyły? Na bycie
szubienicą kogoś zagubionego w życiu czy to z własnej czy po części z czyjejś
winy…?
Każde z tych drzew kwitło kiedyś
na wiosnę, a cały las tętnił życiem. Ptaki świergotały kojące melodie, lekki
wiaterek poruszał zielonymi liśćmi, które szumiały i wydobywały z siebie
piękne, leśne zapachy. Mech porastał kamienie, wystające korzenie, a niekiedy
całe drzewa. Był lśniący i soczyście zielony. Pająki przechadzały się po
pajęczynach pomiędzy krzewami wilczych jagód… Latem było jeszcze piękniej; las
przeżywał prawdziwą pełnię życia, aby potem zmęczony mógł odetchnąć pod warstwą
kolorowych liści… A piękne były te złote jesienie. Suche listki podrywające się
do tańca na wietrze, myszki chowające w norkach i ptaki przysiadujące na
gałęziach w drodze do Ciepłych Krajów.
I wreszcie – zimą, śpiący pod
białym puchem las stawał się oazą spokoju. Skrzypiący śnieg pozostawiał ślady
po sarenkach poszukujących pożywienia. Drzewa pochylały się pod naciskiem ton śniegu,
a wiatr kołysał nimi sprawiając, że wyglądały, jak wahadło w dłoni hipnotyzera.
Lecz najpiękniejszy był sypki śnieg, który krążył dzięki podmuchom wiatru wokół
tych drzew, jakby przez tor przeszkód. Wesoły i beztroski.
Później
następowała wiosna i cała machina ruszała ponownie wraz ze swym wspaniałym
spektaklem o Pięknie, Dobru i Życiu.
Jednak to
było tak dawno, że nawet najstarsi nie pamiętają lasu w tak dobrej formie.
Kilku nędznych poetów utrwaliło w niezbyt dobranych słowach piękno lasu, a
niektórzy bajarze snuli historyjki, jakie mogły się kiedyś tam rozgrywać. Lecz
te historie nie przetrwały – dotyczyły dobrych lat lasu, a te zostały
zapomniane i wygryzione przez mroczniejsze i bardziej przerażające. Tak to już
jest, że ludzie wolą słuchać o smutku i źle, niż o tym, co dobre i piękne. Tym bardziej
w obliczu obecnego stanu lasu. Po co pamiętać o tamtych latach świetności,
skoro teraz las obumierał wraz z każdą nową dusza, która oddawała mu się w
posiadanie…?
Historia
zaczęła się dawno. Tak naprawdę wraz z zasadzeniem tam kilku pierwszych drzewek,
które później zostały sercem lasu. W opowieściach zaś rozpoczyna się wraz z
pierwszym samobójcą. Czy ktoś dostrzegłby piękno lasu, gdyby nie zostało
utracone? Być może nie. Historia musiała więc powstać i rozrastać się do
rozmiarów prawdziwej, budzącej przerażenie legendy. I jak każda legenda –
musiała budzić zainteresowanie i fascynację… a od tego tylko krok do prób
rozwiązania owej legendy. O ile może ona w ogóle mieć jakiekolwiek rozwiązanie.
Jeśli bowiem taki już los tego pięknego lasu, to znaczy, że ci ludzie musieli
tam umrzeć, odbierając mu dostojeństwo i spokój.
Ale ja w to
nie wierzyłam. A raczej – w ogóle się nad tym nie zastanawiałam. Coś musiało
być w tej opowieści. Coś, co pomogłoby przywrócić lasu dawny wygląd, albo
przynajmniej oczyścić go ze śmierci.
Głównym
rdzeniem legendy jest przesąd, jakoby każdy, kto wejdzie do lasu, miał się
zagubić, a następnie popełnić samobójstwo. Czyżby na wszelkiej gałęzi wisiał
gruby sznur? Ciężko w to uwierzyć. Poza tym las nie był tak ogromny, żeby się w
nim gubić. Pewne przekazy mówiły zatem o nieznanej sile, która przyczyniała się
do szaleństwa. Jak więc wytłumaczyć relacje rodzin samobójców, twierdzących, że
byli oni od zawsze skłonni do odebrania sobie życia? Oczywiście mowa tylko o
tych rodzinach i bliskich, którzy odnaleźli swe zagubione dziatki. Najczęściej
bowiem samobójcy pozostawali bezimienni. Mówiono, że to ofiary zła, które tylko
zaśmiecają las, ale lepiej, żeby zaśmiecały las niż cały świat. Bo dziś bycie
ofiarą jest równoznaczne z poddaniem się złu, a zatem z samym złem. Każdy, kto
był ofiarą poniekąd sam zgotował sobie los nieszczęsnego samobójcy. Nie należał
im się szacunek, ani współczucie. Ofiary zanieczyszczają świat. Potrzeba ludzi
silnych, stojących twardo przy swoich wartościach, czy tam wartościach
społeczności (niewielu widzi w tym różnicę). Potrzeba katów, którzy nie wiedzą,
że są katami.
Być może
taka opinia wynikała przede wszystkim z tego, że las już po pierwszym samobójcy
zaczął stopniowo wymierać i ludzie zaczęli się obawiać, iż gdyby ludzie
odbierali sobie życie poza lasem, to cały świat by wymarł. No, tak czy inaczej
go to czeka. Główna idea jest jednak taka: zanieczyszczają świat. Są ofiarami
zła. Skąd zaś pochodzi to zło, skoro utożsamiane jest z samą ofiarą? Okazuje się,
że nie wychodzi spoza nich. Wcale nie ma go w świecie. W efekcie… nawet nie
istnieje. Sami są nosicielami zła – poddają się mu. Dlatego ludzie boją się
swojej natury - bo wtedy poddaliby się złu. Zło wychodzi z nas w najgorszych
chwilach życia, ale też najlepszych – w każdej nieświadomej decyzji,
nieświadomym działaniu. W czasie, gdy przytłacza nas samotność i nie potrafimy
poradzić sobie z samym sobą. Wtedy właśnie zło ujawnia się i czyni z nas swoje
ofiary. Bierze się z różnych czynników, które sprawiają, że stopniowo
zagłębiamy się w swojej nieszczęsności. Przejawia się różnorako. I nie wszyscy ją
nawet dostrzegą. Jedni kończą biernie podporządkowując się życiu społeczeństwa,
żyjąc właściwie w jego rytmie, zapominając o własnym. Inni zaś nie umiejąc
ignorować wewnętrznego głosu, miotają się sami w sobie. I to oni są uważani za
największe ofiary. Tymczasem to one próbowały jakoś poradzić sobie ze złem. I
droga nie była ignorancją, ale też pewnym rodzajem niebezpiecznej szamotaniny
ze sobą.
Żadna z tych dróg nie jest dobra. Każda
powoduje zanieczyszczenie. Śmierć, albo pustka wypełniona po brzegi materią.
Nic nie zagłuszy tego wewnętrznego głosu. Przed strachem którego usiłujemy
linczować każdego, kto myśli inaczej, kto próbuje się porozumieć z Boskim Absolutem.
Jednak czy
ten świat zasłużył na to, aby całkowicie przykryć go bezimiennymi nagrobkami?
Usłać mogiłami, jak po przegranej grze w życie? Czy to całe Piękno, w którym
Harmonię tworzy w naszych oczach twór o nazwie Chaos, musi być skazane na naszą
szamotaninę z wewnętrznością? Zupełnie tak, jakbyśmy to przez niego cierpieli.
Czy ten las komuś zaszkodził w życiu? To tam chodzili, żeby się wieszać. To tam
odbierali sobie życie. wśród szumu drzew i spokoju, wśród śpiewu ptaków! A
potem przy akompaniamencie beznamiętnej, martwej ciszy… Czemu nie zatrzymali
się i nie spojrzeli na drzewo, na którym chcą się powiesić i nie pomyśleli,
jakie jest piękne i jak głęboko sięgają jego korzenie? Każde po kolei zaczęło
usychać i uginać się pod ciężarem wisielców. Czarne i chropowate pnie pochylają
się ku suchej ziemi. Odebrano im życie dla własnych samolubnych celów,
podjętych w ramach rozpaczy i całkowitego zagubienia w rzeczywistości.
Ale
przecież nie tylko oni mordując siebie mordują piękno świata. Wciąż i
nieustannie mordujemy innych, aby w końcu zamordować siebie. Trochę idzie to w
odwrotnej kolejności, ale czyż można zaprzeczyć? Fabryki mięsa, w których
bawimy się w Boga, aby zaspokoić własne, grzeszne łakomstwo, podczas gdy
istnieją kraje, w których codziennie ludzie umierają z głodu… Zabijamy i innych
i siebie, bo w końcu przecież sami wylądujemy w grobie i staniemy się pożywką
dla robaków. Wszystko wróci na swoje miejsce, lecz czy musimy żyć tym rytmem? W
jakimś celu Bóg obdarzył nas mądrością i możliwością odczuwania. Jeśli tym
celem nie jest życie na poziomie godnym człowiekowi, to czymże nim jest? Ale
jaki to ten poziom godny człowiekowi? To życie jest najwyższą wartością.
Każdego, kto miota się sam w sobie, próbując odnaleźć drogę do swego
wewnętrznego Ja; każdego, kto próbuje to Ja zagłuszyć i przysłonić odbiornikiem
telewizyjnym; każdego, kto musi umrzeć dla zaspokojenia naszych wymyślonych
potrzeb. Nie mamy mocy panowania. To my jesteśmy podwładnymi. I cóż, że są
istoty słabsze? I cóż, że świat pomimo całej boskiej energii w nim zawartej,
nie ma tego, co my – ludzie? I cóż, że drzewo nie może powiedzieć i odetchnąć
tak, jak my, wyrazić miłości w słowach? Czy to stawia je w gorszej pozycji?
Otóż nie, bo przecież sama jego esencja przemawia do nas i do naszej duszy. Bo
dzięki człowieczeństwu możemy dostrzec boskość i odczuwać ją całym sobą. A
odczuwanie i dostrzeganie jej to także życie nią. To odnalezienie swojego Ja i
szacunku do całego życia, do całej istoty tego świata.
Więc
pytanie zadam po raz kolejny, z tymże teraz odpowiedź będzie o wiele
jaśniejsza. Czy piękno tego świata i on w swej Istocie, zasługuje na przykrycie
go czarnym płaszczem śmierci? Czy to będzie bezpodstawna śmierć zwierzęcia, czy
samobójcy w lesie, czy też skorumpowanego polityka, wciąż będzie wynikać z
nieświadomości i rozpaczy w poszukiwaniu swojego Ja. W próbach dotarcia do
wewnętrzności. Jesteśmy ludźmi i po to otrzymaliśmy mądrość, żeby odpowiednio
ją wykorzystywać. Jesteśmy istotami duchowymi, żeby docenić to, gdzie żyjemy. I
po to, aby żyć tak, jak nakazuje nasza naturalna, ludzka potrzeba – aby żyć
dobrymi. Bo kroczenie ścieżką Dobra jest odpowiednie dla świadomego człowieka,
nawet jeśli ciężko jest utrzymać się na niej bez przerwy, to mamy całe życie,
żeby tego próbować. I po śmierci przenieść się dalej, wyżej, osiągnąć jakiś
szczyt, poznać choć kawałek wielkości i wspaniałości boskiego stworzenia,
którego ogrom nie jest do poznania w całości za życia. Na to trzeba być
gotowym.
Może to temu służy cała ewolucja?
Szamotanina z wewnętrznością musi
się wreszcie zakończyć, bo w niczym nie pomoże. Wystarczy akceptacja: tego, że
nie jesteśmy najsilniejsi, tego, że każdemu należy się wdzięczność i szacunek,
jakiego nie zajmowałby poziomu życia. I otwarcie się na Świadomość: na to
wewnętrzne Ja, którego się boimy, które zagłuszamy i próbujemy o nim zapomnieć.
Wystarczy się do siebie uśmiechnąć i spojrzeć prosto w oczy własnemu Ja.
Oby tylko Świat odżył, każde
drzewo wzbiło się ku górze i pokryło zielenią. I żeby cisza została tłem, a nie
całością. Tłem śpiewu ptaków, szumu liści i pięknej melodii lasu…
Komentarze
Prześlij komentarz
Podzielcie się ze mną swoimi przemyśleniami lub uwagami, zapraszam :)