O nieszczęsności
Chcę powrócić do tematu dostosowywania
się i zakładania masek w kontekście psychologii egzystencjalnej. O ile moja
wiedza na ten temat mieści się w ramach kilkunastu wykładów przez ostatnie pół
roku, o tyle nie staje to na przeszkodzie własnemu wypowiedzeniu się na dany
temat. Tym bardziej, że jest mi on bardzo bliski ze względu na ostatnią notatkę
na Żyj Świadomie. Będę odwoływać się do książki prof. Żelaznego (Instytut
Filozofii UMK) „Filozofia i psychologia egzystencjalna”, gdzie opisany został
powyższy problem w kontekście psychologii Binswangera. Proszę o wyrozumiałość
ze wzglądu na to, że nie jestem znawcą w tej dziedzinie, chcę jedynie ją
zarysować – bardzo ogólnikowo. Po dokładniejsze informacje zapraszam na maila,
a tymczasem przejdę do tematu : )
W
dzisiejszych czasach rośnie świadomość społeczna na temat chorób psychicznych.
Urojenia, nerwice, stany schizoidalne, objawy wytwórcze – nie będę zagłębiać
się w znaną każdemu mniej lub bardziej terminologię. Choroby te wynikają z
bodźców psychologicznych i fizjologicznych, a ich leczenie, badanie i
opisywanie wciąż się rozwija i staje na coraz wyższym poziomie informacji.
Tymczasem objawy podobne, a równocześnie tak inne, zostają pomijane.
Człowiekiem nienormalnym nazywamy dziś nie tyle tego zamkniętego na oddziale
psychiatrycznym, ale każdego, kto wyda nam się dziwny i nieprzystosowany.
Widujemy takich na ulicach, w pracy, w szkołach. Nie mamy oporów przed
nazywaniem kogoś dziwakiem. Zanim to zrobimy powinniśmy dowiedzieć się, czym w
ogóle jest normalność, norma. Dopiero potem spojrzeć na dzisiejszy świat przez
pryzmat owych dziwactw, na jakie zwracamy uwagę, często nieświadomie.
Binswanger nawiązuje
do tych dziwactw, urojeń, bądź też chorób, choć nie są klasyfikowane medycznie,
ani nawet niezaliczane do jakiegoś rodzaju zaburzeń. A tymczasem to są zaburzenia. Jakie? A właśnie
takie, które sprawiają, że na pewnych ludzi mówimy dziwacy, szaleńcy, albo
nieszczęśnicy. I wcale nie mówię, że sami równocześnie nimi nie jesteśmy. Każdy
przez jakiś okres swojego życia, a może i przez je całe zanurza się w jakimś
rodzaju „nieszczęsności”. Tak
właśnie nazywa Binswanger owy rodzaj zaburzeń spotykanych przez każdego na co
dzień.
Nieszczęsność
dzieli się na trzy rodzaje – wyniesienie,
pokręcenie i manieryzm. Stany te wiąże zaburzone spojrzenie na świat, przez
które następuje zaniedbanie własnego Ja. Tego Ja, które musimy pielęgnować i
dzięki któremu powinniśmy poznawać świat w zdrowej, czystej relacji. Kiedy tej
relacji nie ma – to oznacza, że któreś z zaburzeń przysłania nasz ogląd
rzeczywistości. Tak przynajmniej próbuję to interpretować.
Wyniesienie to zła orientacja w świecie
„tu oto”. Taki człowiek kieruje się wyobrażeniami o pewnym życiu – czasem sam
je sobie wyimaginuje, czasem zostaje mu ono narzucone (np. przez rodziców).
Dążąc do ziszczenia owego wyobrażenia pragnie stać się najlepszym. Wyniesienie
to stan, w którym władza sądzenia i chęć zdobywania zupełnie zaślepiają
prawdziwą drogę do szczęścia, spokoju i harmonii. Chęć zdobywania jest
pozbawiona treściwej celowości. Owszem – jakiś cel mamy, ale jest on
podyktowany niczym nieuzasadnionymi wyobrażeniami o byciu najlepszym, o zajęciu
jak najlepszego miejsca w wyścigu szczurów. Chcemy w nim uczestniczyć, ale
oprócz tego być na pierwszym miejscu. Mówiąc za Heideggerem – brakuje nam
troskliwego obchodu świata, czyli pełnego szacunku i uwagi poświęconej samemu
sobie – swojemu najgłębszemu Ja (Dasein).
Drugim
rodzajem nieszczęsności będzie pokręcenie.
To również zła interpretacja rzeczywistości, a dokładniej – jej przekręcenie.
Człowiek wiecznie „przekręcający” rzeczywistość nie dostrzega systematycznego
związku zjawisk w świecie, a jeśli już to najczęściej są to związki pomiędzy
tym, co nie ma ze sobą wiele wspólnego. To wręcz naginanie rzeczywistości do
naszych wyobrażeń. Pokręcony w każdej sytuacji przybiera inny ogląd świata,
zmienia się w zależności od zdarzenia. Nie ma żadnych zahamowań i odrzuca
możliwość bycia ocenianym przez innych. Jego cechą jest ubarwianie historii z
lęku przed odkryciem przed samym sobą, że dany epizod nie ma związku z jego
przekonaniami. Taki człowiek bezkrytycznie w nie wierzy. Nie posiada wyobraźni
przestrzennej, brak mu otwartości umysłu, który pozwoliłby mu spojrzeć na świat
z dystansu, w oderwaniu od swoich bardzo silnych przekonań.
Na koniec,
jakby nie było podobny do swoich poprzedników, rodzaj nieszczęsności, jakim
jest manieryzm. To heideggerowskie
„upadanie w świat”, czyli nieodpowiednie bycie w świecie, bycie nieautentyczne.
Według tego filozofa upadanie w świat nie jest moralnie złe, a nieświadome.
Manieryzm nie zakłada pozowania na takiego czy owego. To postawa wynikająca z
zaślepienia owym światem. Lęk przed indywidualnością i autentycznością, a
dokładniej – lęk przed samym sobą. Zapewne wiąże się z tym niska samoocena,
która prowadzi do usilnej chęci dostosowania się do świata zewnętrznego.
Wynikają z tego nienaturalne zachowania, pozór estetyczny, jakim kierujemy się
przy wyborze swojego „Ja”. Jest ono oczywiście fałszywe, bo kierując się modą,
trendem nigdy nie będziemy sobą. Bycie na czasie kojarzy się manieryście z byciem lepszym. Jest
nieświadomie (choć bardzo brutalnie – przez reklamy, kulturę masową)
przymuszany do bycia jakimś. W
skrócie – manieryzm to odpowiednik egzystencjału SIĘ. Mówi się, robi się, każe się, idzie się. Pułapki tego
wszechobecnego się sprawiają, że
gubimy gdzieś własną osobowość, własną egzystencję. Nasza świadomość siebie
zanika gdzieś pośród trendów i całej tej nieautentycznej otoczki zewnętrznego
świata. Manieryzm prowadzi od karykatury do zaniedbania, a nawet… zabicia
egzystencji w człowieku.
Chyba nie
muszę dodawać, że zapomnienie o sobie samym, jako pełnowartościowej Osobie,
przyczynia się do wielu problemów na podłoży psychicznym i w ogóle do jakości
naszego funkcjonowania w świecie. Nieszczęsność nie zawiera niewiadomo jak
strasznych zaburzeń, spotykamy ją przecież na co dzień. Ludzi wywyższających
się, pokręconych czy manierystycznych
- oglądamy w telewizyjnych show, słuchamy politycznych wywodów w radio, albo
obserwujemy nieuzasadnione, pełne agresji kłótnie na ulicach. Wszystko
sprowadza się do jednego – zaburzenia własnego Ja. Do zaniedbania swojego
wnętrza i poszukiwania siebie na zewnątrz, zapominając, że tylko w nas samych
odnajdziemy autentyzm, naturalność i swoje prawdziwe Ja.
Nie
powinniśmy zatem na siłę dostosowywać się do zewnętrzności. I nie ma żadnej
potrzeby, dla której mielibyśmy dostosowywać ją do nas samych. Żyjmy w zgodzie
z sumieniem, ze swoją ukrytą egzystencją, nie bojąc się być sobą. Pokazujmy się
takimi, jacy jesteśmy i pozwólmy innym takimi być. Dajmy szansę zarówno im, jak
i sobie na otwarcie się na świat. Prawdziwie interesujący stajemy się dopiero,
gdy jesteśmy sobą, a nie gdy pozujemy
na kogoś zgodnie z tym, co jest w modzie.
Komentarze
Prześlij komentarz
Podzielcie się ze mną swoimi przemyśleniami lub uwagami, zapraszam :)