"Potrzeba zakończenia"
„Jestem jak
bestia na smyczy.
Niemoc lub
przemoc.
Wybór należy do
ciebie.”
S. Kane – Crave
Potrzeba zakończenia
-
Nie było ci żal rozstania? Nie miałaś ochoty
próbować to naprawić? Mimo wszystko?
-
A czy da się teraz cokolwiek naprawić? – pyta mnie przez zmrużone oczy.
Milknę, obserwując jej profil. Wpatrzona w okno
kontemplowała różnokolorowość rolety je zasłaniającej.
-
Kiedy człowiek chce, zawsze może zrobić
cokolwiek. Wystarczą chęci. - mówię bez przekonania.
-
Przecież sama w to nie wierzysz. - stwierdza.
Nie zaprzeczam. Przecież ma rację.
-
No ale… nie miałaś takiej myśli? Ani przez
chwilę? - drążę jednak.
-
Nie. - ta krótka odpowiedź kończy temat.
Patrzę na zegarek i wstaję, aby
odsłonić roletę. Światło księżyca wpada do małego pokoiku i oświetla jej bladą
twarz.
-
Tylko w taki sposób mogłam go ocalić. - wzrusza
ramionami. Niebieskie oczy rozbłyskują, przysuwa krzesło do okna i opiera
łokcie na parapecie.
-
Tak można spędzić całe życie. - wzdycha. -
Wiesz, co jak co, ale tutaj to, czego zawsze się bałam stało się moją
codziennością.
-
Oswoiłaś się z tym. - mówię, siadając ponownie
na łóżku posłanym białą pościelą. Wiem, że chodzi jej o samotność.
-
Tak. Tutaj po prostu jaśniejsze jest to, że nie
mam wyboru. Nie ma innego życia dla mnie poza tym. Nie muszę przejmować się, że
mam wybory, ale ich nie wykorzystuję. - oznajmia cicho, przytakując samej
sobie.
-
Wiesz co, zaczęłam pisać coś nowego. - dodaje,
trochę ożywiona.
-
Co takiego? - pytam, bo wiem, że tego oczekuje.
Jednak ona, tak jak zawsze, wzrusza ramionami i mruczy pod nosem:
-
Jeszcze nie wiem co z tego wyjdzie.
Nigdy tego nie wie. Zaczyna, ale nie kończy. Od przyjazdu
tutaj nie skończyła żadnego opowiadania. Wszystko ma tylko początki. Nie
potrafi napisać zakończeń.
-
Nie wiem po prostu czy lepiej pisać z nutą optymizmu,
czy całkiem poddać się pesymizmowi. - przyznała kiedyś, tylko raz o to
zapytana.
-
A zdradzisz chociaż o czym ten początek? -
zachęcam, chociaż tak naprawdę jestem średnio zainteresowana. Większość jej
opowiadań zaczyna się podobnie. Zawile, dziwnie i bardzo melancholijnie. Nic z
nich nie wynika. Nigdy.
-
Cóż… - spuszcza wzrok. Tego się nie
spodziewałam, z reguły odpowiadała, że jeszcze za wcześnie. Czyżby teraz była
bardziej przekonana do tego, co pisze?
-
Mogłabyś mi trochę podpowiedzieć właściwie. -
mówi, sięgając ręką do małej szafeczki przy łóżku i odsuwa górną szufladę.
Spod sterty zabazgranych kartek wyjmuję plik kilku
zapisanych małymi, pochyłymi literkami. Na marginesach widnieją dziwne
bazgroły, a kartki są pozaginane na rogach.
-
Przeczytaj w wolnej chwili. - podaje mi rękopis
z zawstydzeniem. Rumieńce wpływają na jej policzki. Odwraca się szybko do okna
i znów wlepia wzrok w księżyc.
-
Może to… przekona cię, że nie jestem taka
nieczuła, jak się wydaje. - szepcze, wciąż zawstydzona.
-
Chętnie przeczytam. Jeszcze dziś. - uśmiecham
się pokrzepiająco.
-
Pójdę już. Niedługo te stare prukwy zaczną
sprawdzać pokoje. - wstaję i dokładniej przewiązuję się szlafrokiem. - Lepiej,
żeby nie znalazły mnie znowu u ciebie.
-
Dobranoc. - macham jej na pożegnanie. Odwraca
się tylko kawałkiem twarzy i z pół uśmiechem powtarza:
-
Dobranoc.
Przemykam się do swojego pokoju i
wyłączam lampkę na szafce nocnej. Na zasłoniętym oknie i ścianach rysują się
wysokie cienie, zniekształcające moją sylwetkę skuloną na łóżku. Próbuję
zasnąć, ale tylko przekręcam się z boku na bok, zdenerwowana i zaniepokojona.
Rzadko się zdarza, żebym nie mogła spać. Włączam lampkę i sięgam po kartki,
które rzuciłam na szafkę. Delikatnie gładzę pierwszą stronę ręką i zaczynam
czytać z zaciekawieniem…
Wybrałam ten dzień spośród wielu,
żeby powiedzieć ci prawdę. Kochany. Nie potrafimy się kochać tak jak kiedyś. To
wszystko było pięknym złudzeniem. Prawda bywa bolesna i ja wiem, że ta niestety
dotknęła nas.
Precz z normalnością, która godzi w
moje człowieczeństwo. Nie zrozum mnie źle, jestem tutaj z własnej woli. To nie
miejsce dla ciebie. Nie łudzę się. Przecież wiem, że nawet byś nie chciał mieć
ze mną do czynienia. Nie mogę zmuszać nikogo do patrzenia, jak niszczę sobie
życie. Ktoś powiedział, że miłość wymaga poświęceń i uwierz, że miał rację.
Czasem dla czyjegoś dobra trzeba się rozstać. W tym wypadku i mojego i twojego.
Widzisz ten księżyc za oknem?
Wątpię. Nie zwykłeś patrzeć w niego, stojąc samotnie w pokoju, wyczekując
wiadomości, wyczekując, aż ktoś zapuka do drzwi. Miałeś zawsze inne zajęcia,
inne ciekawe spotkania, prace. Przecież to nic złego. Ale czy kiedyś patrzyłeś
na księżyc i myślałeś o smutku, który mnie trapi? Proszę, nie myśl o nim nigdy,
bo się z tą myślą oswoisz. Ostatnie, czego bym pragnęła to przypięcia mi
etykietki wiecznie przygnębionej frustratki.
Nie możemy złapać szczęścia
wspólnie. Należy szukać go w innych miejscach, może w innych ludziach. Należy
zaakceptować fakt, że ono nie istnieje… Albo nie potrafimy znaleźć mu odpowiedniej
definicji…
Prawda bywa bolesna. Dla mnie.
Kochając Cię musiałam opuścić, żeby zaoszczędzić sobie rozstania. Rozstania,
kiedy widząc mnie w tych czterech ścianach musiałbyś powiedzieć:” wybacz, ale
to koniec. Nie potrafię i nie chcę ci pomagać.”
Wiedząc, co usłyszę, wolałam
powiedzieć to pierwsza.
Nikt nie powiedział, że to będzie
proste. A jednak było. Naprawdę prostszej rzeczy niż zakończenie tej błazenady
nie znam. Takie jest życie, nic nie zmienimy. Ja się poddałam, wiedząc, że nie
ma nikogo, kto chciałby mi chociażby pomóc, jakoś wesprzeć. Wystarczyłoby,
gdybym wiedziała, że zostaniesz ze mną. Mimo wszystko.
A jednak…
a jednak jestem tutaj i jestem tu
sama. Wspominam Cię w nieskończoność. Bo nikogo innego tu nie poznam. Zostałeś
jedynym wspomnieniem i pragnieniem. Chociaż wiem, że czy z Tobą, czy bez Ciebie
mój stan się nie zmieni. Wiem, że Ty masz już inne życie. Inni ludzie Cię
otaczają. Nie musisz myśleć o mnie. Prawda, że cudowne jest to uwolnienie od
myślenia o tej wiecznie smutnej dziewczynie? Tak, też bym chciała się czasem
uwolnić. Lecz z przerażeniem odkryłam, że to moje jedyne uzależnienie.
Oprócz Ciebie.
Chcę, aby wznosząc się w gwiazdy,
wreszcie oderwawszy od tego zatrutego powietrza, móc z radością myśleć o Tobie.
Wystarczy mi myśl, że kiedyś-tam, w zamierzchłej przeszłości coś dla Ciebie znaczyłam.
Wypuszczam
ze świstem powietrze, łzy kręcą się w oczach. Pociągam nosem. Czyli ona nadal
go kocha. Jakie to przygnębiające. Jednak zanim zaczynam czytać kolejną stronę,
zapadam w niespokojny sen.
Budzi mnie
dzwonek, zawołanie na poranną dawkę lekarstw i śniadanie. Ubieram się
pospiesznie, biorę to, co każe mi pielęgniarka i maszeruję za innymi do
jadalni. Dostrzegam ją przed sobą. Jasne włosy falują przy każdym kroku, a
słodkawy zapach truskawek unosi się w powietrzu.
- Hej. – podchodzę do niej, łapiąc za rękaw. W zamglonych
oczach dziewczyny widzę taki sam smutek, jak zawsze. – Przeczytałam wczoraj
pierwszą stronę, jestem naprawdę poruszona i…
- Mam tego dość. – wyznaje szeptem. Łzy cisną się do oczu
przyjaciółki.
- Jejku nie płacz tutaj. – poklepuję ją po ramieniu. –
Pogadamy po śniadaniu.
- Mam spotkanie z psychologiem. – krzywi się. Nigdy tego nie
lubiła. – Nie chce tam iść. Nigdzie już nie chcę chodzić. Mam dość przebywania
tutaj. – przyspiesza kroku, ale odwraca się na chwilę, żeby dodać:
- Doczytaj do końca.
Mrugam
oczami zdziwiona i bez słowa towarzyszę jej przy śniadaniu. Masa
roztrajkotanych koleżanek przewija się obok nas, wiecznie zdenerwowane
pielęgniarki, krzyki jakiejś furiatki, przepychanki z personelem. Codzienność.
Tylko ona, jakby oderwana od tego wszystkiego, wmuszająca w siebie suchy chleb
z serem.
- Potrzebuję twojej pomocy. – mruczy w pewnej chwili,
pomiędzy kolejnym łykiem herbaty.
- Co zamierzasz? – wytrzeszczam oczy.
- No właśnie jeszcze wczoraj miałam inny pomysł, ale dzisiaj
rano doznałam olśnienia. – odchrząka niepewnie. – Wiem, że to nie potrwa długo…
chcę coś zmienić. Naprawić. Boże, ja bez niego nie potrafię żyć. – po
policzkach przyjaciółki popłynęły obfite łzy.
- Nie płacz, nie płacz – próbuję ją zasłonić przed
pielęgniarkami. – Nie płacz, bo cię czymś nafaszerują. Proszę.
Opamiętuje
się i wyciera rękawem oczy.
- Życie bez niego jest pozbawione sensu. – mówi wreszcie. –
Musze odejść w którąś stronę. Bo tkwiąc
w miejscu nigdy nie poznam zakończenia.
To ostatnie
co słyszę z jej ust. Po śniadaniu wracam do pokoju i zaniepokojona zaczytuję
się w tekście, który mi dała.
W tym szpitalu jest dokładnie tak, jak się
spodziewałam. Nienawidzę tego życia, harmidru i chaosu jaki tu panuje.
Nienawidzę tych psychologów, którzy próbują mi wmówić niestworzone rzeczy,
skoro ja sama lepiej wiem co mi dolega. To znaczy… A czy Ty w ogóle to
wiedziałeś? Może nawet nie wiesz czemu zdecydowałam się tu przybyć i spróbować
leczyć? Powiem Ci. Wcale nie chciałam się leczyć. Chciałam uwolnić wszystkich
od siebie. Od mojego chorego usposobienia, od tych myśli, którymi zatruwałam
życie innych. Wiem, że tak było. Same problemy. Tu mogłam pobyć z nimi sam na
sam. Widzisz, wciąż jestem tą samą osobą, chyba, tylko trochę częściej myślę o
śmierci. Były okresy w moim dawnym życiu, kiedy też tak myślałam. Jednak mijały
i następował prawdziwy progres. Ale po czasie znów zsuwałam się w dół.
Koszmarny, piekielny dół. Kiedy jedynym uwolnieniem od wewnętrznego cierpienia,
od wyzbycia się nadmiaru emocji, okiełznania nerwów było ujrzenie krwi na swoim
ciele. Nic nie wiedziałeś, jak mogłeś wiedzieć, skoro skrzętnie to ukrywałam?
To był jeden z tych problemów, do których nikt się nigdy nie przyznam otwarcie..
Wiele razy mówiłeś, że nie potrafię
być szczęśliwa. Może tak jest? Może to prawda. Ale czym jest szczęście tak
naprawdę?
Ja do niego potrzebuję wolności.
Albo śmierci, albo Ciebie. I uwolnię się, odlatując w nieznane, pozostawiając
po sobie krople krwi, jak zdesperowana nastolatka. Z tą różnicą, że nastolatką
nie jestem, a mój lot będzie oznaczał koniec życia. Lecz tak jak zawsze
pozostaje pewien wybór – Ty.
Czy nie chciałbyś ponownie przeżyć
wspólnie wspaniałych chwil? Poczuć mój dotyk na swojej skórze? Ja każdej nocy
marzę o Twoich włosach, w które mogłabym się wtulić, ramieniu, które mogłabym
gładzić. Marzę o cieple Twojego ciała, aby przytulić się i zasypiać w poczuciu
bezpieczeństwa. Z wiecznie krążącym nad głową strachem przed samotnością, który
mnie tak opętał, że nie potrafiłam dłużej funkcjonować.
Jednak wiem, że to problem. Duży
problem dla Ciebie, aby znów przygarnąć kogoś takiego jak ja. Rozumiem to i nie
jestem zła, ale w głębi duszy tak rozpaczliwie tego pragnę, że nie pozostawiasz
mi wyboru.
Będąc tutaj, mogę Cię dotknąć
tylko kościstą dłonią śmierci..
Oddycham w przyspieszonym
tempie. Czytam fantazyjne opisy dni, które spędzili razem, o których moja
przyjaciółka nieustannie myśli. Lecz w głowie kołacze mi tylko jedna myśl. Co
ona zamierza zrobić? Kogo powinnam zawiadomić? Kiedy planuje to zrobić? Nie
chcę rozstawać się bez pożegnania…
Tutaj, w
szpitalu istnieje pewna zasada. Wśród dziewczyn, które choć trochę ze sobą
rozmawiały. Nie możemy zapobiegać śmierci z własnej woli. Rzadko się tutaj to
zdarza, przecież to szpital i ciągła kontrola… Jednak nie można odbierać nikomu
prawa do spokojnej śmierci. Zresztą czy nie jest lepsza od szpitalnej
wegetacji?
Wybiegam z
pokoju wystraszona i pukam do jej drzwi. Nikt nie odpowiada, więc wchodzę do
środka z szaleńczo bijącym sercem.
W
pomieszczeniu panuje pustka.
Biegnę do
łazienki. Przeszukuję każdy jej milimetr. Potem do piwnicy. Nie ma jej. Nigdzie
nie ma. W innym miejscu nie mogłaby tego zrobić. Zawiadamiam posługacza. Cały
szpital rozpoczyna poszukiwania.
Otwieram
jej szufladę przy biurku. Jest pusta. Szukacie
w złym miejscu, myślę z mieszaniną radości i strachu. Zniknęła.
Wszyscy
wpadają w popłoch, wysyłają policję z psami na poszukiwania, każdy lata po
budynku z jęzorem na wierzchu. Są tak żałośni. Tak żałośni w swojej próbie
zatrzymania wolnego człowieka w więzieniu.
Kilka dni
później znajdują ją nad rzeką. Z tym wszystkim, co zabrała ze sobą podczas
ucieczki – swoimi rękopisami. Znajdują ją z błogim uśmiechem na twarzy, z pękiem
jego włosów w zaciśniętej dłoni. Leżącą na zielonej trawie, tuż przy brzegu
tak, że jej bose stopy obmywa chłodna woda.
- Mogę cię dotknąć tylko dłonią śmierci. – szepczę,
przypominając sobie ostatnie linijki napisanego przez przyjaciółkę tekstu. Co z
zakończeniem, moja droga? Czy dałaś mi to tylko po to, abym zakończyła twoją
historię?
Jak ją zakończyć? Poddać się
pesymizmowi czy nucie optymizmu? Pytam zdjęcia jej martwej sylwetki w porannej
gazecie i po chwili namysłu dopisuję…
… kocham i umieram z takim samym gorącym
uczuciem. Umieram z uśmiechem na ustach, zaspokojona i wyciszona. Czując Twoją
bliskość, nie na ziemi, ale w mglistych przestworzach zaświatów. Bliżej niż
kiedykolwiek.
Komentarze
Prześlij komentarz
Podzielcie się ze mną swoimi przemyśleniami lub uwagami, zapraszam :)