"Jak w zwierciadle" - Ingmar Bergman



JAK W ZWIERCIADLE


            Ingmar Bergman to reżyser, o którego filmach warto pisać. Poruszają bowiem problemy tak bliskie każdemu człowiekowi, że nie sposób przejść obok nich obojętnie. Nie dość, że odsłaniają to, co ukrywaliśmy przed samym sobą, to jeszcze zmuszają do przemyśleń, stawiają pytania i co najgorsze… podają odpowiedzi. A te wcale nie podnoszą na duchu, a już na pewno nie od razu. Dopiero po przeanalizowaniu możemy dojść do znaczących wniosków. Z przyjemnością zasiadam do oglądania kolejnych filmów Bergmana, a tymczasem chcę przedstawić wszystkim jego najciekawsze dzieła. 

            Nie bez powodu zaczynam od „Jak w zwierciadle”. To mój ulubiony film szwedzkiego reżysera ze względu na poruszaną w nim tematykę dwóch, przeplatających się światów (wewnętrznego i zewnętrznego), a co za tym idzie choroby psychicznej (schizofrenii) oraz relacji pomiędzy Ojcem i dziećmi. Główna bohaterka cierpi na schizofrenię i w momencie, kiedy choroba się nasila, przebywa wraz z tatą, bratem i mężem w domku letniskowym na wyspie. Wydaje się całkiem normalna – energiczna, roześmiana, traktująca wszystko z dystansu. Lecz czasem jej wzrok staje się rozbiegany, oczy puste, jakby przenikały właśnie jakąś głębię, o której „normalny” człowiek nie ma pojęcia. Wchodzi do jednego z pustych pokoi w domku i mówi, że tam, za ścianą dusze czekają na spotkanie z Bogiem…

            Choroba Karin jest bardzo przejmująca. Bohaterka jest świadoma wewnętrznego rozerwania pomiędzy światem materialnym, a tym, który każe jej czekać na Boga i zagłębiać się w tajemnicę istnienia. Jest to także świat lęków i nieprzemijającego strachu, który przysłania niesamowitą wrażliwość Karin na zjawiska nadprzyrodzone, stawiając w ich miejscu przerażenie i ból. Jedną z najlepszych kwestii wypowiada Minus, brat Karin, podczas gdy siostra pyta go z łaciny. Najpierw pyta, dlaczego musi być tak, że każdy człowiek jest zamknięty w swojej skorupie, na co dziewczyna od razu odpowiada: wcale nie czuję się zamknięta. Jak to rozumieć? Odpowiedź potrafię straścic w jednym zdaniu wyciągniętym bezpośrednio z filmu: forma zmienia się tak, aby lepiej pasowała do treści. Karin jest uznana za chorą, bo w jej przypadku treść – bogaty, choć równie przerażający świat wewnętrzny – przebiła się przez skorupę zewnętrzności w formie choroby psychicznej. Wie, że nie wszystkim może powiedzieć o tym, co ma w głowie. Niestety w momencie, gdy to wreszcie wypowiada – swojemu bratu – zaczyna dostrzegać, że te dwa światy nie mogą istnieć równocześnie. Że jeden wyklucza drugi. Karin nie potrafi znaleźć klucza. Ten pojawia się dopiero na końcu filmu podczas ostatniej, najbardziej znaczącej rozmowy – Ojca z Synem.  

            Lecz zanim przejdę do tego warto przyjrzeć się samej postaci Ojca. Jest niesamowicie znacząca. Oto człowiek, pisarz, artysta, którego żona chorowała na schizofrenię, a teraz i dla córki nie ma żadnej nadziei na wyzdrowienie. Człowiek, który nie potrafi, boi się okazywać miłość nawet swoim dzieciom. Mówi, że z jego wewnętrznej PUSTKI narodziło się coś, czego nie ma odwagi choćby dotknąć. To miłość. „Biedny tatuś zmuszony do życia w prawdziwym świecie”… Każdy ma swój magiczny krąg, w którym chowa się przed tym wszystkim, co do niego nie pasuje, przed złem świata, przed niezrozumieniem, lękami. Każdy ma swoją rzeczywistość w miarę poukładaną, nawet jeśli na tych półkach niewiele jest Prawdy. Co się dzieje, gdy owa rzeczywistość się rozpada? Gdy wszystko zaczyna przypominać sen? 

Cała rodzina Karin w kulminacyjnym momencie dostrzega zatarcie granicy pomiędzy jawą, a snem. Dla ludzi trzeźwo myślących, którzy są bardzo zakorzenieni w materialnym świecie – mąż Karin, niewierzący lekarz jest tego najlepszym przykładem – owa granica jest jedynie wymysłem chorego umysłu. Uważa on, że wszystko, co pisze Ojciec jest jedynie wyrafinowaną półprawdą, wykrętem i domysłem – na temat Boga. „Czy w całej swojej karierze napisałeś choć jedno prawdziwe słowo”? Zastanawiam się, czym jest Prawda dla Martina. To zapewne coś, czego można dotknąć, doświadczyć. A czy poszukiwania Boga, a także Jego krytyka, nie są doświadczeniami Ojca? Są i właśnie z nich wyłania się ostateczna prawda, jaką jest Miłość. Wracając jednak do Martina i jego „prostej, ludzkiej budowy” – podobno taka budowa nie zakłada głębszych skomplikowanych przemyśleń (głównie na temat Boga), które trzeba by kontrolować. Mąż Karin uważa to za normalność. Wie także, że jest zupełnie bezsilny wobec jej choroby. Chyba każdy zna to uczucie – bezsilność, niemoc udzielenia pomocy. Wtedy, gdy jedyne, co możemy zrobić to… stać i… patrzeć… „jak Karin zamienia się w biedne udręczone zwierzątko”…? Martin zaakceptował to, że nie ma nadziei na wyzdrowienie, ale czy to już powód, żeby przyjąć taki właśnie punkt wyjścia – choroba zamienia ją w zwierzątko, kogoś nieludzkiego, bo jego świat rozszczepił się na dwa, w tym jeden taki, o którym pan lekarz nie ma pojęcia, albo po prostu nie chce go mieć… Nie rozumie możliwości istnienia – czy też nieistnienia – jakiejś nienamacalnej prawdy. Granice pomiędzy jawą, a snem? Wymysł artystów i chorych psychicznie, którzy przy pomieszaniu dwóch światów stają się zbyt skomplikowani, żeby nazwać budowę ich wnętrza prostą i ludzką…

            Najbardziej dramatyczną postacią jest jednak Minus. Brat Karin ma dopiero siedemnaście lat i jego życie dopiero nabiera jakichś kształtów. Lubi pisać, tak jak Ojciec, ale jest bardzo krytyczny wobec swojej sztuki. Minus jest otwarty, nie boi się wszelkich „dziwności”, dlatego też choroba Karin nie przeraża go tak, jak pozostałych członków rodziny. Tylko jemu dziewczyna zwierza się ze swoich najgłębszych myśli. Ich relacja, podyktowana chorobą Karin, sprowadza jednak na chłopaka niezwykłe cierpienie. Nagle jego rzeczywistość rozbija się niczym lustro, na drobne kawałki. Minus ma wrażenie, że „wypadł na zewnątrz”, ale tak naprawdę o jakim „zewnętrzu” mówi? Może to właśnie ten świat, w który wciągnęła go Karin? Rzeczywistość przemienia się sen. Zdarzyły się rzeczy, które nie powinny. Biedny, udręczony młodzieniec wreszcie znajduje odwagę, aby porozmawiać z Ojcem. Nie ma to być zwykła wymiana zdań, a prawdziwa rozmowa – Ojca z Synem. Boga Ojca? Rozmowa, na jaką Minus czekał tak długo…. Ten nowy świat, w który wpadł wcale tego nie chcąc przeraża go do tego stopnia, że nie widzi możliwości, aby w nim żyć. I właśnie wtedy Ojciec wypowiada najważniejszą kwestię w całym filmie. „Potrzebne ci coś, czego mógłbyś się trzymać…” 

            Co to ma być? Zastanówcie się. Wiara w Boga? Ale czy mamy jakieś dowody na Jego istnienie? Ojciec mówi, daje wskazówkę, zaczątek swojej własnej nadziei: Miłość. Każda miłość, także jej negacja. Wiara i niewiara. To, co zamienia pustkę w bogactwo, a beznadzieję w życie…

            Wszyscy bohaterowie poszukują Boga. Lecz dostrzeżenie go to trudny i wymagający proces. Karin wciągnęła całą rodzinę do swojego duchowego świata, który nie tylko był dla jej Ojca fascynującym z punktu widzenia filozofującego pisarza, ale też przerażającym, budzącym grozę spotkaniem z czymś niematerialnym, spoza tego świata. Karin wyznała, że nie może żyć na dwóch płaszczyznach równocześnie. Jednak Ojciec mówi Synowi, że kluczem do tego jest miłość. Bóg jest miłością czy miłość jest Bogiem? To zabawa w słowa. Prawdziwe sedno tkwi właśnie w tym, czego nie uchwycimy w tak prosty sposób, ale przynajmniej mamy czego się trzymać…

Komentarze