Cisza istotą zrozumienia?...



            Poszukujemy zrozumienia, pragniemy porozumienia, to ma być antidotum na milczenie i samotność. Słowa jednak wciąż nie wystarczają, a nawet wszelkie inne środki ułatwiające wyrażanie swoich myśli. Każdy z nas ma swój własny słownik. Mimo tego, że pewne słowa są używane powszechnie i ich znaczenie również jest każdemu znane, sam sens, sedno i powód wypowiadania danego słowa z reguły nam umyka.
            Czy da się tego uniknąć? Siedzimy na horyzoncie, bawiąc się w rzeczywistość, dopasowując ją do swojego własnego wewnętrznego świata. Z dystansu, z odległości. Ale czy to jest w stanie uchronić nas przed samotnością i ustawicznym milczeniem tego świata „w dole”? Wiemy o tym: z jednej strony nie zwracamy uwagi na niezrozumienie. Mówimy czasem coś dla nas ważnego, ale nikt nie jest w stanie pojąć tego dokładnie w taki sposób jak my. Każdy ma własne widzenie świata, interpretacje zjawisk tak bardzo się różnią. Czasem się przeplatają, powtarzają, ale sam sens jest inaczej rozumiany. To nie znaczy, że wszystkie poglądy są fałszywe. Właśnie w tym tkwi siła i paradoks. To, co dla nas niezwykle subiektywne w efekcie, w rozciągnięciu okazuje się być zupełnie obiektywne, jedynie nazywane inaczej, inaczej odczuwane i przekazywane.
            Czy jest możliwość, aby mówiąc o tym samym w stu procentach przeniknąć do myśli innej osoby? Albo włożyć komuś swój punkt widzenia, rozrysować go, wtłoczyć do umysłu? Odpowiedź wydaje się tak prosta: to niemożliwe, zawsze posiadamy ukryty bastion swojego Ja, który nigdy nie ulegnie zmianie. A jednak często tak się dzieje – wtłaczane są nam do głów schematy, zasady postępowania, nauki. Wszystko ma porządkować świat i w istocie tak trochę jest. Zrozumienie tego przestało być ważne? Samo zrozumienie posiadania tych schematów. Mają przecież tylko nas uformować, przystosować do życia w społeczeństwie, w tej właśnie rzeczywistości. I nie ma z czym walczyć.
            Lecz gdy już zaakceptujemy taki stan rzeczy, spojrzymy na wszystko z dystansu, ten niesamowity realizm subiektywnego obiektywizmu wydaje się strasznie druzgoczący. Może i w pierwszym momencie odczuwamy radość, ale ona potem zanika. Pojawia się problem, rodzą się pytania: czy rozmowa, wymiana zdań ma jakiś sens, skoro nie dość, że rozumujemy inaczej to jeszcze używamy innych słów do opisu tego, no i w efekcie nawet nie przekonamy nikogo do swojego punktu widzenia, możemy tylko dawać wskazówki i uświadamiać możliwość spojrzenia na wszystko z dystansu.
            Mam prawdziwy dylemat – patrzenie z dystansu sprawiło, że mam teraz gorszy mętlik w głowie, niż kiedykolwiek. Wrażenie ulotności słów, zabawa nimi, zabawa w samą rzeczywistość tak bardzo do bólu, że rzeczywistość jako taka przestaje mieć znaczenie. Patrzenie na życie przez pryzmat ego, które wydawałoby się już rozpuściliśmy w akcie akceptacji, a tak naprawdę ono syci się tym dystansem i innymi odkryciami na drodze duchowości. A może to nie ego się tym syci? Czym więc byłyby te wszystkie momenty, w których mam wrażenie, że pewne sprawy harmonijnie wpasowały się na swoje miejsca i pojawia się znane uczucie: zrozumiałaś coś bardzo ważnego. A zaraz potem, spotkanie z kimkolwiek, nawet samo obserwowanie ludzi, jest jak kubeł zimnej wody, krzyczącej: nikogo to nie obchodzi, bo każdy sam dochodzi do jakichś prawd, a jeśli chcesz im pomóc, albo przekazać swoje to… I tu rozlega się histeryczny, ironiczny śmiech. To niemożliwe. I budują się pomiędzy nami wszystkimi milczące, smętne mury.
            Głupie, śmieszne samo w sobie pytanie, zrodziło się w mojej głowie i chyba odważę się je zapisać: JAK ŻYĆ? Jak żyć w tym pomieszaniu, w tym poszukiwaniu sedna, w próbie zobrazowania go innym. A może po prostu nie trzeba?
            Pomyśl, czy to nie jest miłe, kiedy masz kogoś, komu możesz powiedzieć wszystko. Swoje najskrytsze myśli, odkrycia, prawdy, w które wierzysz, to co widzisz z dystansu i z bliska. Odpowiedzieć i posłuchać opinii, albo nawet milczenia. Po prostu wygadać to wszystko, zrzucić z siebie ciężar wszechświata i zrozumieć wreszcie, że wszechświat wcale nie jest ciężki, a bardzo lekki. Słowa też są lekkie, ale to nie one potrafią wyrazić to, co w nas najgłębsze. Czy to nie najgorsze, że całe nasze wnętrze i świat, który sami sobie zbudowaliśmy, jest w istocie Niewypowiadalny? Że słowa zawsze będą niewystarczające? Że Bóg tak naprawdę milczy i właśnie w tym milczeniu tkwi cała prawda?
            Żyjemy w świecie, w którym nieustannie musimy głosić swoje zdanie, a nawet jeśli go nie mamy to możemy przejąć jakiś schemat. Czasem czujemy się zmuszeni do mówienia, a czasem robimy to z własnej woli. Znasz te momenty, gdy ktoś zapyta cię o sprawę, którą od dawna weryfikujesz w głowie i dochodzisz do znaczących wniosków? Albo w ogóle o coś, co bardzo cię interesuje. Nagle wpływa w ciebie niesamowita energia i słowa potokiem wylewają się z człowieka. najgorszy jest moment uświadomienia sobie, że te słowa i tak nie oddają całej prawdy, że na pewno są zrozumiane inaczej. Światy innych osób mogą być interesujące tylko na krótkie „odwiedziny”. Tak samo nasz świat ciekawi pozostałych tylko na chwilę. A paradoksalnie wszyscy w tych wewnętrznych światach zmierzamy do pojęcia jakiegoś sedna, istoty, do poznania (choćby namiastki) Boga, rozszyfrowania jego milczenia. Zmierzamy do podobnych rzeczy, najczęściej nieświadomie, a wszystko sprowadza się do Niewypowiadalnego.
            Czy nie lepiej będzie zamilknąć? Pogodzić się z tym. Pokornie opuścić głowę i nie opowiadać, nie snuć rozważań. Lecz gdy ktoś wkroczy już na tak głęboki poziom, tak bardzo wniknie w siebie, szukając odpowiedzi, że po prostu nie potrafi oddzielić swojego życia w świecie od życia wewnętrznego i chciałby, żeby dwa światy zaczęły się nieubłagalnie przeplatać…
            Wciąż nie wiem czy to jest do wykonania. Poszukiwanie jakiejś prawdy z równoczesną niemożliwością podzielenia się z odkryciami z powodu różnicy słownikowej każdego człowieka. Ale czy nie jest tak, że oczy Drugiego mogą być oczami Boga?
            Bóg milczy. Dlatego nie otrzymujemy odpowiedzi i wewnętrznej pewności, że zostaliśmy zrozumiani, kiedy rozmawiamy z innymi ludźmi. Nawet jeśli mówią, to w słowach tych kryje się druzgocąca pustka braku pełnego zrozumienia. I jeśli w tym właśnie tkwi sens całej komunikacji, to jak straszne musiałoby wyglądać moje dalsze życie. 
            A może nie?
            I oto przykład na to, że każdy dylemat ma jakieś rozwiązanie. W kontakcie z Bogiem nie możemy oczekiwać odpowiedzi. Jedyne, co otrzymujemy to WSKAZÓWKI. Jakieś znaki, małe wydarzenia określane mianem „przypadków”, a właściwie będące przeznaczeniem. Małe przejawy Boga w świecie. Momenty, w których ze łzami w oczach jesteśmy wypełnieni zrozumieniem do Niego. Tak też słowa, znaki, cała sztuka, literatura, wszystko, co wytworzyli ludzie i czym się dzielą, są małymi tylko namiastkami wzajemnego zrozumienia. Cała reszta leży w milczeniu. Te drobnostki, które sobie przekazujemy, pozornie nic nie znaczące wskazówki, to właśnie jedyna możliwość podjęcia rozmowy o rzeczach bardzo ważnych, z wiarą, że zostaną właściwie zastosowane.
            Świat, w którym się obracamy wcale nie musi być oschły, pusty, milczący. Może być bardzo bogaty (w sensie wewnętrznym), piękny, pełen sztuki, estetyczny i dobry i zarazem prawdziwie milczący. Świat, w którym wiesz, że są rzeczy, stany Niewypowiadalne, a wszystko, co nas otacza jest namiastką boskości i próbując to zrozumieć można dojść do pojęcia Boga w całym jego milczącym wymiarze. Może właśnie ta cisza jest jego najbardziej ukrytą cechą? Niezrozumiałą, a zarazem najpełniejszą. Może to w niej znajduje się istota Boga?
„Może” powinno być zastąpione „z całą pewnością?...

Komentarze