You are not your body!

         Idziesz sobie Starym Miastem, tak żywym w środku lata, pełnym turystów i spacerowiczów.
Urokiem "mojego" miasta jest jednak to, że pomimo tego panuje tu harmonijna równowaga, brak przytłaczającego natłoku. A może to dlatego, że niestrudzenie poruszam się wszędzie na rowerze, przemykając gdzieś pomiędzy, naokoło, obok? Niezależnie od tego miasto tętni życiem i różnorodnością.

   Idziesz więc Starym Miastem i słyszysz nagle śpiew - nic wszak dziwnego w tym miejscu. Cieszysz się, bo jest to śpiew dotąd niesłyszany. I dźwięk... Wygląda na to, że mamy tu coś wyjątkowego. I oto widzisz pana ubranego w strój przywodzący na myśl hinduskich wędrowców, nauczycieli, o całkiem przyjemnej twarzy. Śpiewa, uderzając przystosowaną "pałką" w talerz, z którego wydobywają się aksamitne, harmonizujące dźwięki.
    Spoglądasz w jego kierunku, bo przecież widzisz w nim te krainy, które sam zwiedziłeś, o których dobrze wiesz i cieszysz się na widok osoby, która najwyraźniej też je świetnie zna. Zapewne lepiej od ciebie! Patrzysz więc, może chciałbyś zapytać o coś - ale nie wiesz o co.. słuchasz więc i już masz jechać dalej, aż słyszysz głos:

You are not your body! 


   Tak... Co odpowiedzielibyście na taką "zaczepkę"? Może pojawi się myśl - oho! on zauważył, że nie jestem swoim ciałem, że wiem coś więcej. Albo myśl, że to początek jakiejś litanii.. Albo, że prowokacja do rozmowy i zastanowienia. Niechże to będzie powód do refleksji, którą rozwinę niedługo... :)
W tym krótkim zdaniu kryje się rozdwojenie niejednego człowieka. Bo właśnie - może nigdy nie poddał go refleksji? Nie przyjął jakiejś strony? Niedługo napisze o tym, rozwinę i pokażę, że to wszystko są tylko słowa. Że Wy dobrze wiecie... :) Kim jesteście i z czego się składacie. 





Zacznijmy od tego, że szaleństwo jest w rozdzieleniu. Separacji. Szaleństwo, obłęd, choroba, rozdwojenie i inne męczące już słowa. Ich esencją jest separacja. Całkowite wypatroszenie wewnętrzne, rozczłonkowanie. Na ten delikatny, ale istniejący odwiecznie problem mam wyraźny literacki przykład. On obrazuje, pozwala uchwycić to, co i tak od wieków krąży ludziom po głowach. Być może nie chodzi o to, czego ów przykład dotyczy, a raczej o cały schemat, jaki zarysowuje. Pokazuje drogę ludzkiego zbłądzenia na podstawowym w życiu poziomie. I to dotyczy relacji ciało-dusza.


Zanim przejdę do przykładu, który rozwiąże wszelkie dylematy - zróbmy odwrócenie powyższego

Spokój jest w jedności.
Ale dzięki rozdzieleniu (choćby pozornemu) może dopiero istnieć równowaga.
Harmonia zawsze jest harmonią przeciwieństw.


Szaleństwem jest brak harmonii. Dysharmonia. To cień, z którym można tańczyć i upadać. I z którym można poigrać, aż wreszcie się to znuży i puścimy - pójdziemy za głosem serca całkowicie oddając się prowadzeniu intuicji z miłości.

Umiejętne odpuszczenie, a zarazem odwaga w odkrywaniu siebie, to wpuszczenie w siebie najcudowniejszych fal inspiracji. Energii do kreacji.


To jest urzeczywistnienie. Ucieleśnienie. To jest Ziemia, bogata w doświadczenia zabarwiane o różne słowa, ale będące w efekcie wciąż po prostu wydarzeniami. I aż - każde odsłania inny aspekt urealnienia świata ducha. Odsłania przeciwieństwa, starcia, nawet wojny. A wszystko pod iluzją eksperymentu. Odnalezienie siebie, to odnalezienie siebie na Ziemi.

A na niej jesteśmy ludźmi.
W ciele.
Człowiekiem.

Innego stanu teraz nie znam. I choćby niejeden mówił, że jest z innych wymiarów, to pozdrówcie, bo i sami jesteście kosmicznymi podróżnikami.
Ale zawsze wracacie na Ziemię.
A tu ciało...

Nie szukać w nim ani narzędzia, ani świętości, ani iluzji - zobaczyć w nim drogę. Realną... urzeczywistniona droga do siebie, to droga przejawiania się rozwoju świadomości w realnym bycie.

                        

A bytowi chodzi o byt. 

Co z tego wynika... Że wszystko jest na swoim miejscu, mili! :)




Komentarze