Moja joga








Moja joga to ujarzmienie tego, co przepływa, wypływa i dopływa – miłością, zaufaniem i dobrem istnienia. Ujarzmienie nie brzmi najlepiej, kojarzy się z wysiłkiem, z przymusem, z niezadowoleniem, a nawet jeśli przynosi pozytywne skutki, to tylko do czasu, aż nie poczujemy ograniczenia i zechcemy wyrwać się ze schematu, jakim jest – tak jak wszystko – joga. Ale to nie tak. Doświadczam jej od dawna, jak na moje krótkie życie. I doświadczam na każdy z możliwych sposobów, jakie podpowiada mi serce. Czasem podpowiada to umysł, bo i on potrafi być lustrem świadomości, jeśli sami staniemy się przejrzyści. To piękne, co można uczynić wraz z umysłem, co on sam może zaoferować. Poznawać w tak niezwykły sposób prawdy, rozbijać je na czynniki, aby pozwolić oglądać sobie całość – z innej perspektywy. Jaka ona jest? Dokładniejsza, ostrzejsza, szczegółowa? Chyba tak. A zarazem może być ogólna, tak jak prawda widziana sercem. I tutaj wszystko staje się jednakie. 
Wróćmy do jogi. Starożytna indyjska praktyka polegała na ujarzmieniu zjawisk świadomościowych za pomocą skupienia, uważności (stanu medytacyjnego). To uwolnienie odbywało się w różnych stopniach i fazach. Jakość i sposób doświadczania ich jest indywidualny, ale przepis jest jeden i uniwersalny. Czytając „Jogasutry”, najstarszy traktat jogiczny właśnie się o tym przekonuje. Nie o nim będę pisać, ani nie o Indiach. O jodze, jako tym, czym się stała i czym stać się może dla każdego człowieka, który czuje w sobie tę praktykę.

Moja joga jest uważnością, świadomym skupieniem na tym, co naprawdę dla mnie dobre – dla ciała, duszy, psychiki. To wreszcie – zjednoczenie wszystkich aspektów w jeden. Świadomość, choć tak piękna i doniosła dla naszego życia, szczególnie w dzisiejszych czasach – wciąż jest nośnikiem struktur. Och właśnie, skoro przecież pozwala je zobaczyć, to i unosi je na swych falach. Celem jogi jest uczynienie tej wody doskonale gładkiej, aby móc zobaczyć jej krystaliczną taflę i dno usiane kamieniami szlachetnymi. Tak. Zjawiska świadomościowe są tym wszystkim, co możemy nazywać bagażem myślowym – ale nie tylko – to wszystko co wpływa, wypływa, przepływa i odbija się jakąś reakcją. Pisałam mniej więcej rok temu o odczuwaniu życia, współodczuwaniu, bezinteresownym doświadczaniu życia. Otóż chodziło w tym o reakcje na to co jest, o wchodzenie w relacje, interakcje, rozwijanie pięknej nici porozumienia ze światem – bezpośrednio, prosto z serca. O czuciu. Wszelkie reakcje zaś wychodzą często nieświadomie i są skutkiem pośrednich czynników. Chodziło o zauważenie tych reakcji i świadome podążanie za nimi, aż wreszcie wszystkie reakcje staną się świadome.

Nie chodzi też o to, aby stać się obserwatorem. Owszem, to jest istotna część drogi, ale poza nią jest właśnie doświadczenie. Umysł obserwuje. Umysł jest analityczny, to narzędzie, które powinno stać trochę z boku, aby móc obiektywnie badać świat, a zarazem potrafić oddzielać to, co wypływa z nas i spoza nas. Co jest subiektywne i obiektywne. Świadomy rozwój intelektualny sprawia, że będziemy umieli znieść granice na rzecz świadomego doświadczania rzeczywistości. To jest tym, co Joga nazywa świadomością jestem. To jest najgłębsze uzmysłowienie sobie istnienia, bez obecności poszczególnych elementów ze świata i z wnętrza, poza zjawiskami świadomościowymi, poza obserwatorem – jestem i doświadczam. To prosta linia pomiędzy tobą, a światem. Prosta linia, która jest cienką niteczką wypełniającą faktury powietrza, sprawia, że czujemy jedność ze światem i ludźmi, będąc zupełnie odrębnymi bytami.

Mogę teraz powiedzieć, że doświadczanie dzięki powściągnięciu zjawisk świadomościowych, tego wszystkiego, co się w nas pojawia powodując rozmaite zapętlenia, pętelki i spirale (nie mówię o nich negatywnie, nie są też pozytywne – po prostu są i wiodą do poznania na różnych poziomach, płaszczyznach wymiarach) – doświadczenie tak proste i bezpośrednie oznacza, że reakcje na zdarzenia są pełne wewnętrznego spokoju, radości, klarowności, idealnie współgrają z nami. Nadmiar przyjemności zaburza poczucie rezonansu. Warto to zapamiętać. Najprostszym przykładem jest jedzenie, albo używki, choćby papierosy. Skupmy się na tych przykładach – klarowność i radość to piękne uczucia, dzięki którym wiemy, czego chcemy, a co może nam zaszkodzić. Skąd pojawia się czasem chęć zrobienia czegoś, co normalnie z nami zupełnie nie współgra? 
 
Ano stąd, że chcemy zrobić pętelkę, zapętlenie, spiralkę – zrobić coś, co zaprowadzi nas okrężną dróżką tam, gdzie jesteśmy. Do chwili. Potrzebujemy zatem pośredników i poznanie nie jest bezpośrednie. Oczywiście świadomy umysł patrzy poprzez to. To znaczy – mogę zapalić papierosa i moja świadomość będzie wciąż w chwili, choć umysł robi pętelkę. Zapętlenie w umyśle prowadzi do rozdygotania wewnętrznego oraz braku poczucia współgrania z tym, co dobre (dla nas jako CAŁOŚCI, a więc zaburza poczucie „jestem(całością)”). To sprawia, że sięgamy po kolejnego papierosa, albo po dokładkę obiadu, albo po batonika, który ma tonę cukru. Co robimy tak naprawdę? Sprawiamy sobie przyjemność – to prawda, nie da się ukryć walorów smakowych, albo przyjemności z aktu palenia – ale jest to tak naprawdę nadmiar przyjemności (prowadzący do pragnienia), bo gdyby była ona stonowana i wypływająca ze świadomego doświadczania – czulibyśmy raczej rezonans z tym, co dla nas najlepsze. Nie sądzę, żeby dla każdego najlepszym było palenie papierosów, choć są sytuacje niepozostawiające wyboru, ponieważ nie czujemy całości jestem. Doświadczenie jej w uczciwy sposób pozwala uzmysłowić, że to co piszę jest prawdą, jednak szczere podążanie za swoją prawdą jest czymś odważnym i bardzo konkretnym, jak kobieta, która walczy o swoje dziecko.

Skoro jednak jesteśmy przy tym temacie, pragnę go kontynuować. Joga oznacza dla mnie powściągnięcie tego wszystkiego, co ogranicza moje świadome trwanie. Tak po prostu jest i wiem to, czuję to i chcę za tym iść, bo współgra ze mną ma wewnętrzna prawda i nie chcę się przed nią cofać.
A jednak zdarzają się sytuacje, w których wchodzę w pętelkę – na rozmaite sposoby (o, dobrym przykładem jest też wchodzenie do Internetu bez większego powodu, robienie czegoś z przyzwyczajenia – dla mnie to było ciągłe przebywanie w jakichś książkach, jakaś intelektualna nadpobudliwość).

Czemu mocno pragniemy czasem sprawić sobie świadomościowe otumanienie, nawet najlżejsze? Dla mnie niestety nawet najlżejsze jest już sporym ciężarem :) rozwój duchowy pomaga zauważyć te subtelne zmiany. Chętnie wysłucham Waszych opinii – czy nie było tak, że w pewnym momencie to, co robiliście często nagle staje się obciążeniem i teraz musicie robić to rzadziej? A to rzadziej i tak się stało obciążeniem... I wygasa, bo już nie jest potrzebne naszej świadomości.

A do czego było potrzebne w ogóle? A to już sprawa indywidualna. Być może są ludzie, którym bezpośrednie doświadczanie nie kojarzy się z tym, o czym piszę. Że nie tracą poczucia świeżości po kilku piwach i kilku papierosach. Istnieje taka możliwość i tkwi ona w umyśle. U niektórych ludzi rozwój świadomości nie musi współgrać z rozwojem intelektualnym (co nie znaczy, że są gorsi, czy ułomni). Tacy ludzie nie mają potrzeby ogarniania zjawisk umysłowo. To się oczywiście dzieje, myślą i to często, tak samo wpadają w myślowe pętelki, ale tak samo umieją być ich świadomi. Różnica jest taka, że nie badają intelektem drogi świadomości. Prosty przykład – ja widzę różne stadia etapami, pewne rzeczy przepracowuje, potem uświadamiam sobie, przypominam, że to zrobiłam i je żegnam, jestem wolna. I mogę iść dalej. Wiadomo jednak, że życie w świecie umysłu nie jest najlepszym rozwiązaniem. I pragnienie powrotu do BYTU jest rozkoszą istnienia. Do tego w istocie dążymy, choć pewnie wykracza to poza jogiczne cele, bo czy nie każdy człowiek chciałby czuć przemiłą rozkosz wypływającą ze spokojnego trwania, świadomości jestem?

Dlatego muszę zaznaczyć, że nie krytykuję nikogo, kto wchodzi świadomie w pętelki, zapętlenia. Gratuluję kiedy drugi dzień jest dla niego takim samym prezentem, radością i spokojem.

Warto jednak pamiętać, że powoduje to chęć tej nadmiernej przyjemności, a ona jest już znakiem na brak rezonansu z duszą. Ona wcale nie musi chcieć tego papierosa, albo piwa. Ale nie wiemy o tym, bo czujemy się stabilnie, bo zjawiska świadomościowe nie zostały powściągnięte i przysłaniają nam odczucia. Da się też zauważyć w umyśle chęć sprawdzenia – się, swojej świadomości, swojego ciała. Zrobiłam to ostatnio, bo choć nie piję żadnego alkoholu, kupiłam piwo i zamierzałam je wypić. Nie udało mi się w całości, ale tyle ile wypiłam sprawiło, że przypomniało mi się czemu tego nie robię. To miłe doświadczenie i jest nawet zabawne. Tak samo jest z jedzeniem. Wiemy dobrze, że tylko część pożywienia na świecie jest naprawdę dobra i energetyczna dla człowieka. Wszystko zależy oczywiście od jego własnej świadomości jedzenia. Jednak zdarza się, że zjemy coś, czego normalnie nie jemy. Bo: sprawi to przyjemność (owszem, krótkotrwałą, też nie ma co jej potępiać, potępiać należy to, jeśli ona prowadzi do nadmiaru spożycia), bo zapętlimy się chwilowo (czyli będziemy pozornie w chwili obecnej dzięki odczutej przyjemności, ale tak naprawdę zrobimy kółko, powracając do tej chwili, choć z obciążeniem). I generalnie... to wszystko jest iluzją. Zauważyłam, że w pewnym momencie przychodzi potrzeba nazwania wszystkich zjawisk świadomościowych iluzją, ale właśnie po to, aby jej podziękować. Uczy nas o tym świadomym trwaniu, o bycie bez zapętleń – prostym, trwałym, spokojnym, pełnym rozkoszy doświadczania. Wszystko co do nas dociera i co z nas wypływa w postaci emocji, myśli jest przypomnieniem o tym stanie stabilności i rezonansu duszy ze światem.

Wiem, że pisałam trochę abstrakcyjnie, ale tak to właśnie widzę. Myślę, że zjawiska świadomościowe to ostatnia warstwa iluzji. Musimy powiedzieć: dziękuję Ci Iluzjo. Nie raz jeszcze spojrzymy przez jej lustro. Ale właśnie – lustro, a nie długi korytarz. Nie musimy w niego wchodzić, żeby doświadczać. Ani nie musimy w nim przebywać nieskończenie długo – długość wiąże się z naszym poczuciem winy, strachem, lękiem. Tak naprawdę byt jest wciąż z nami, tylko się odcinamy od niego myślowo. Myśl = separacja.

Powiem Wam kochani Czytelnicy, co jest esencją życia: miłość, dobro, światło. Kontemplujcie nad światłem i dźwiękiem. W Indiach obecnie (w filozofii/religii) właśnie to jest celem działania nauczycieli duchowych. Przekazać światło. Wszyscy to w sobie mamy, joga to już nie tylko Indie. Kiedyś tak, ale nie dziś, od dawna już nie są to Indie. Piękno jogi trafiło do serc milionów ludzi na świecie.


 


Ani razu nie pojawiło się tu słowo o ćwiczeniach. Bo to część tej drogi. Bardzo ważna część – zachęcam was do poznania swojego ciała! To doskonała forma zdobycia z nim jedności, poznania każdej cząstki, każdego mięśnia. Wraz z rozwojem świadomości, siebie, potrafimy bardziej się rozciągnąć – tak zauważyłam u siebie. Ciało jest lżejsze, potrafi więcej – kiedy jestem bardziej otwarta. A otwieranie się może mieć różne przebiegi. Polecam po prostu to robić. Tak jak niektórzy codziennie biegają, grają w piłkę lub inne rzeczy – polecam robić jogę. O poranku, po wstaniu, albo wieczorem, albo kiedy czujecie potrzebę. Ja obecnie robię rano i wieczorem i jest to praktyka czysto intuicyjna (czasem to tylko leżenie/medytacja, czasem energiczne asany, czasem kilka dosłownie spokojnych pozycji, czasem jogiczny taniec).
Kiedyś byłam typowym wieczornym joginem, potem porannym. Teraz scalam się w sobie dwa razy dziennie i czuję niesamowite tego efekty. Joga to jednakże nie ślęczenie na macie przez kilka godzin. Czasem praktyka trwa pięć minut i może być tak samo otwierająca, jak godzinne ćwiczenia. Wszystko w zależności od potrzeby. Czasem mamy mniejszy zapał – robimy powolne asany, medytujemy, trwamy w jednej pozycji. Czasem pragniemy szybciej poćwiczyć. Robię wtedy powitanie słońca lub księżyca, uczę się nowych asan. Rozciągam partie, które nie są dostatecznie rozciągnięte. Wciąż się uczę – i wciąż uczę moje ciało.

Jeszcze słówko dotyczące samej praktyki. Szkoła? Ośrodek rekreacji? Prywatny nauczyciel? Nigdy nie miałam z tym do czynienia. Moja świadomość istnienia jogi zaczęła się od książki, którą kupiła sobie moja mama (typowo- joga na odchudzanie). Przeczytałam sobie wstęp o tym czym jest joga, o istocie oddechu i odpowiednich pozycji i tyle. Zaczęłam sama się rozciągać. Szukałam dla siebie czegoś niewymagającego, spokojnego. Nigdy nie lubiłam bowiem biegać ani się super przemęczać. Choć pływanie akurat ubóstwiam. Więc książka, potem jakaś płyta dvd – to nauczyło mnie czym są jogiczne ćwiczenia i nauczyłam się wykonywać asany. Potem samodzielnie rozciągałam się tak, jak czułam że tego potrzebuje.
Najwięcej nauczyłam się dzięki Nauczycielom pełnym serca i zapału przez internet. Na yt można znaleźć całą masę inspirujących filmików. np. układ asan na rozciągnięcie klatki piersiowej, na spokój, yoga dla kobiet, tantra joga. Cała masa. Wybrałam sobie kilka, które czułam, że są mi potrzebne i praktykowałam samotnie z odtworzonym filmikiem. Najbardziej polecę wspaniałą osobę – Sylwię Kocoń, jeśli ktoś pragnie samodzielnej praktyki, ale nie zna zbyt wielu asan i nie wie jaki wpływ mają one na ciało i umysł.

Później zaś moja praktyka stała się całkowicie moja. Nawet czasem nie nazywałam tego jogą. Mówiłam, że robię sobie ćwiczenia, jakie czuję, że chce moje ciało. I tyle. W dużej mierze tak było. Sama wymyślałam kombinację pozycji, z tych asan, które poznałam z filmów. Kiedy zapisałam się na studiach na aikido, doszły do mnie inne ważne informacje dotyczące pracy z ciałem – pobudzanie energii. Jednak nie odpowiadała mi ani energia grupy, ani samo aikido, choć lubiłam wymagającą rozgrzewkę i dużo pożyczyłam do prywatnej praktyki. Obecnie natomiast z szacunkiem oddaję ukłon jodze, czytając Jogasutry i zbliżając się do nazw sanskryckich na każdą asanę. Czuję się dzięki temu bliżej źródlanej praktyki jogi. Bo wiem, że przecież mój umysł podąża tą wielowiekową tradycją, chce ją mieć w sobie. Joga nie jest jedyną ścieżką mojego rozwoju, ale bardzo ważną, bo dzięki niej moje ciało zostało pobudzone i nadal jest zasilane boską energią, energią światła. To dla mnie cenne i dlatego pragnę coraz bardziej otwierać się na praktykę jogi. Wiem, że nigdy nie doścignę mistrzów i joginów i nie taki mój cel. Pragnę otwierać siebie własną drogą, lecz z szacunkiem do tradycji jogicznej, której w inny sposób, ale jestem spadkobierczynią. Poza tym same ćwiczenia, gimnastykowanie się dało mojemu ciało wielką podstawę do czegokolwiek bym nie zamarzyła robić – w sporcie, w życiu... A i w zbliżeniu seksualnym rozciągnięte, świadome ciało staje się świątynią rozkoszy.






Ćwiczenia moi kochani pomagają powrócić do łona. Do źródła. Oczyszczają te wody, czyniąc je doskonale gładkimi. Pomagają zachować zatem stabilność duchową i ewentualnie nie wpadać w zapętlenia. I to nie tylko ćwiczenia jogi, ale po prostu – ćwiczenia z ciałem. Ćwiczenie jakiekolwiek, jeśli jest wykonywane ze świadomością, lekkością, z otwartym umysłem i spokojem wewnętrznym – jest ćwiczeniem wartościowym, bo jest ćwiczeniem duszy.

Z doświadczenia jednak wiem, że ćwiczenia same w sobie powstrzymują skutków zapętleń, ale od nich samych nie uwolnią. Zrobi to świadomy umysł. W ogóle odczuwanie pełni – pragnienie tej pełni, to pragnienie dobra (dla siebie i innych i świata). A pragnienie dobra, jak pisała Simone Weil, jest już dobrem. Zapraszam Was do tego.

Moja joga jest ścieżką duszy uświadamiającej sobie siebie. Scalającej swoje odłamki w jedną, pełnowymiarową osobę. Osobę, która nie zna tych rozgraniczeń o których pisałam, nie myśli o pętelkach i innych iluzjach. Bo jest całością. Wie, że reszta jest milczeniem, a potrzeba ekspresji jest jedyna i niepowtarzalna i niemożliwa do pominięcia – taki los kreacji.

Jestem całością, mikrokrystaliczną falą światła i dźwięku. Światło ma naturę ciszy, dźwięk jest przestrzenią kreacji.

Moja joga jest przypomnieniem, jest ciągłym przypominaniem sobie (więc uważnością) o wewnętrznej jakości rzeczy, o istnieniu, o byciu bez zbędnych „ceregieli”. Ale to przypomnienie niekiedy musi mieć naturę siły.

Taka jest joga, to ujarzmienie. W pewnym momencie wiesz, że dla dobra musisz uderzyć pięścią w stół i powiedzieć, że nie zrobisz czegoś, chociaż możesz i choć to może dać ci ciekawe poznanie, albo odprężenie, albo przyjemność. Nie robisz tego, bo wiesz, ze możesz zrobić coś innego i będzie to lepsze. Po prostu już to wiesz – to subtelna zmiana, ale to jest właśnie odczucie współgrania, rezonansu. Zjawiska świadomościowe powiedzą ci, że to jest okej i jasne, że jest okej, ale jeśli chcesz być na ścieżce jogi uczciwie, albo jesteś na niej już jakiś czas i dochodzisz do tego momentu – to będziesz wiedział, że możesz coś zrobić lepiej. Co znaczy lepiej? Lepiej dla siebie. I robisz to bez względu na wszystko i z miłością – z miłością! Odmawiasz sobie, swojemu umysłowi jakiejś iluzji. Ta odmowa wiąże się z wyrzeczeniem. Często taki ma wygląd. Ale równie często jest naturalne i pełne wolności. Nie czujemy żadnego dyskomfortu, bo chcemy to zrobić. To znaczy, że ta rzecz naprawdę się już wypaliła z naszego doświadczenia. Może zechcemy jedynie przypomnieć sobie dlaczego ja tego nie robię, a inni tak – i to zrobić, ale ze skutkiem łatwym do przewidzenia. To nie rezonuje. Niektóre rzeczy rezonować będą czasami, bez szkód, inne dłużej.

Wreszcie – joga jest więc moją ścieżką cierpliwości. Nauką cierpliwości. Jest nią też miłość, bo miłość mi to pokazuje. Bo cierpliwość to nie tylko świadoma uważność, że wszystko przyjdzie w swoim czasie, ale też cierpliwość do samego siebie – nie muszę być doskonały, bo jestem doskonały w swojej obecnej formie, z takimi skłonnościami i takimi zjawiskami, które przepływają. Muszą przepływać, żeby ukazać piękną muszlę, którą zbierzemy i nagle fale złagodnieją. Tak działa życie i dzisiejszy świat ze swoją różnorodnością właśnie to udowadnia. Musimy być cierpliwi i nie walić głową w mur, że coś się nie udaje. Wszystko jest kwestią uspokojenia i otwarcia się na rozkosz istnienia. Istnienia w miłości oczywiście.

W całym rozgardiaszu umysłowych i nieumysłowych światów – wewnętrznych granic, które oddzielają indywidua od siebie – w tym jest miłość, bo wszyscy żyjemy na tym samym świecie, chodzimy po kochanej Ziemi, widzimy drzewa i to samo Niebo. Czujecie jakie to jest doniosłe? Nie rozgraniczajcie się wewnętrznie, bytowi chodzi o byt. A innego niż realnie nie ma.
Wszystko jest całością – mikrokrystaliczną falą światła i dźwięku. Wprowadźcie to do swojego wnętrza i pozwólcie temu zagrać. To najpełniejszy przekaz, jaki do mnie przyszedł, jaki pojawił się we mnie. To niczym subtelna słodycz, odczuwalna delikatnie w ciele i na języku, którą spożyjcie, nakarmcie się światłem i dźwiękiem. Niech to będzie też wyrazem mojej jogi, bo to jej kontemplacja pokazuje mi scalenie siebie. Ja jest w teraz. A teraz jest na ziemi. Nie w umysłowych rejonach intelektualnych potyczek. Tam jest pętla, dająca poznanie, lecz istotą doświadczenia jest świadomość tej pętli – tych granic – i świadoma rezygnacja z nich (czasem z tupnięciem gwałtownym nogą), na rzecz bezpośredniości odczuwania życia. I bezinteresowności. Bo jedyne uczucie jest miłością w tych krystalicznych obłokach.

Niech wszystko w nas stanie się lustrem dla świadomości, której ostatnią czynnością będzie świadomość JESTEM. A później – płyniecie utwierdzeni na stabilnej podstawie istnienia. Płyniecie. Rośniecie, jak drzewa, które przecież ciągle się zmieniają, poprzez pory roku i poprzez wzrost korzeniami i gałęziami – zmieniają się, ale zawsze będą drzewami. Nawet przewrócone i porośnięte mchem, jako dom dla jakichś żyjątek.

Mikrokrystaliczni – w was jest kryształ, przejrzystość, przez którą możecie oglądać rzeczywistość. Doświadczać jej, odczuwać. Wasza kryształowa struktura jest stała i niezmienna. Jest pozbawiona potrzeb i pragnień i przez to obdarza najczystszą miłością, czyni czyste dobro.

Kocham Was, czujcie w sobie światło, pozwólcie mu wypalić wszelkie struktury, które już Wam nie służą. Pląsajcie w dźwięku, niech obmyje Was jak krople deszczu. Tańczcie z życiem. Ono tu jest. Nigdy nie ucieka. Nieograniczone niczym, nawet zapętleniami, w które wpadacie. Niech one staną się lustrem, a może znajdziecie w sobie odwagę, aby uderzyć ręką w stół, mówiąc im: nie. To moja joga. Droga do bytu w rozkoszy istnienia. Nie jest tylko jogiczna, ale jogiczna jest moja świadomość, dlatego, że chcę czasem i muszę i czuję potrzebę ujarzmiania tego, co mi nie służy. Odważnie i z przekonaniem uderzę ręką w stół, bo czasem tak trzeba... a czasem trzeba przytulić siebie (i się nawzajem) i pozwolić, żeby wszystko rozpłynęło się w objęciu miłości. I rozpłynie się, tylko czysto się na to otwórzcie.
Kocham Was!

Przytulam Sercem.
Martyna. 
 

~~

Komentarze