Moja joga
Moja joga to ujarzmienie tego, co
przepływa, wypływa i dopływa – miłością, zaufaniem i dobrem
istnienia. Ujarzmienie nie brzmi najlepiej, kojarzy się z wysiłkiem,
z przymusem, z niezadowoleniem, a nawet jeśli przynosi pozytywne
skutki, to tylko do czasu, aż nie poczujemy ograniczenia i zechcemy
wyrwać się ze schematu, jakim jest – tak jak wszystko – joga.
Ale to nie tak. Doświadczam jej od dawna, jak na moje krótkie
życie. I doświadczam na każdy z możliwych sposobów, jakie
podpowiada mi serce. Czasem podpowiada to umysł, bo i on potrafi być
lustrem świadomości, jeśli sami staniemy się przejrzyści. To
piękne, co można uczynić wraz z umysłem, co on sam może
zaoferować. Poznawać w tak niezwykły sposób prawdy, rozbijać je
na czynniki, aby pozwolić oglądać sobie całość – z innej
perspektywy. Jaka ona jest? Dokładniejsza, ostrzejsza, szczegółowa?
Chyba tak. A zarazem może być ogólna, tak jak prawda widziana
sercem. I tutaj wszystko staje się jednakie.
Wróćmy do jogi. Starożytna indyjska
praktyka polegała na ujarzmieniu zjawisk świadomościowych za
pomocą skupienia, uważności (stanu medytacyjnego). To uwolnienie
odbywało się w różnych stopniach i fazach. Jakość i sposób
doświadczania ich jest indywidualny, ale przepis jest jeden i
uniwersalny. Czytając „Jogasutry”, najstarszy traktat jogiczny
właśnie się o tym przekonuje. Nie o nim będę pisać, ani nie o
Indiach. O jodze, jako tym, czym się stała i czym stać się
może dla każdego człowieka, który czuje w sobie tę praktykę.
Moja joga jest uważnością,
świadomym skupieniem na tym, co naprawdę dla mnie dobre – dla
ciała, duszy, psychiki. To wreszcie – zjednoczenie
wszystkich aspektów w jeden. Świadomość, choć tak piękna i
doniosła dla naszego życia, szczególnie w dzisiejszych czasach –
wciąż jest nośnikiem struktur. Och właśnie, skoro
przecież pozwala je zobaczyć, to i unosi je na swych falach. Celem
jogi jest uczynienie tej wody doskonale gładkiej, aby móc zobaczyć
jej krystaliczną taflę i dno usiane kamieniami szlachetnymi. Tak.
Zjawiska świadomościowe są tym wszystkim, co możemy nazywać
bagażem myślowym – ale nie tylko – to wszystko co wpływa,
wypływa, przepływa i odbija się jakąś reakcją. Pisałam mniej
więcej rok temu o odczuwaniu życia, współodczuwaniu,
bezinteresownym doświadczaniu życia. Otóż
chodziło w tym o reakcje na to co jest, o wchodzenie w relacje,
interakcje, rozwijanie pięknej nici porozumienia ze światem –
bezpośrednio, prosto z serca. O czuciu. Wszelkie reakcje zaś
wychodzą często nieświadomie i są skutkiem pośrednich czynników.
Chodziło o zauważenie tych reakcji i świadome podążanie za nimi,
aż wreszcie wszystkie reakcje staną się świadome.
Nie
chodzi też o to, aby stać się obserwatorem. Owszem, to jest
istotna część drogi, ale poza nią jest właśnie doświadczenie.
Umysł obserwuje. Umysł jest analityczny, to narzędzie, które
powinno stać trochę z boku, aby móc obiektywnie badać świat, a
zarazem potrafić oddzielać to, co wypływa z nas i spoza nas. Co
jest subiektywne i obiektywne. Świadomy rozwój intelektualny
sprawia, że będziemy umieli znieść granice na rzecz świadomego
doświadczania rzeczywistości. To jest tym, co Joga nazywa
świadomością jestem.
To jest najgłębsze uzmysłowienie sobie istnienia, bez obecności
poszczególnych elementów ze świata i z wnętrza, poza zjawiskami
świadomościowymi, poza obserwatorem – jestem i doświadczam. To
prosta linia pomiędzy tobą, a światem. Prosta linia, która jest
cienką niteczką wypełniającą faktury powietrza, sprawia, że
czujemy jedność ze światem i ludźmi, będąc zupełnie odrębnymi
bytami.
Mogę
teraz powiedzieć, że doświadczanie dzięki powściągnięciu
zjawisk świadomościowych, tego wszystkiego, co się w nas pojawia
powodując rozmaite zapętlenia, pętelki i spirale (nie mówię o
nich negatywnie, nie są też pozytywne – po prostu są i wiodą do
poznania na różnych poziomach, płaszczyznach wymiarach) –
doświadczenie tak proste i bezpośrednie oznacza, że reakcje
na zdarzenia są pełne wewnętrznego spokoju, radości, klarowności,
idealnie współgrają z nami.
Nadmiar przyjemności zaburza poczucie rezonansu. Warto to
zapamiętać. Najprostszym przykładem jest jedzenie, albo używki,
choćby papierosy. Skupmy się na tych przykładach – klarowność
i radość to piękne uczucia, dzięki którym wiemy, czego chcemy, a
co może nam zaszkodzić.
Skąd pojawia się czasem chęć zrobienia czegoś, co normalnie z
nami zupełnie nie współgra?
Ano
stąd, że chcemy zrobić pętelkę, zapętlenie, spiralkę –
zrobić coś, co zaprowadzi nas okrężną dróżką tam, gdzie
jesteśmy. Do chwili. Potrzebujemy zatem pośredników i poznanie nie
jest bezpośrednie. Oczywiście świadomy
umysł patrzy poprzez to. To
znaczy – mogę zapalić papierosa i moja świadomość będzie
wciąż w chwili, choć umysł robi pętelkę. Zapętlenie w umyśle
prowadzi do rozdygotania wewnętrznego oraz braku poczucia
współgrania z tym, co dobre (dla nas jako CAŁOŚCI, a więc
zaburza poczucie „jestem(całością)”). To sprawia, że sięgamy
po kolejnego papierosa, albo po dokładkę obiadu, albo po batonika,
który ma tonę cukru. Co robimy tak naprawdę? Sprawiamy sobie
przyjemność – to prawda, nie da się ukryć walorów smakowych,
albo przyjemności z aktu palenia – ale jest to tak naprawdę
nadmiar przyjemności (prowadzący do pragnienia), bo gdyby była ona
stonowana i wypływająca
ze świadomego doświadczania
– czulibyśmy raczej rezonans
z tym, co dla nas najlepsze. Nie sądzę, żeby dla każdego
najlepszym było palenie papierosów, choć są sytuacje
niepozostawiające wyboru, ponieważ nie czujemy całości jestem.
Doświadczenie jej w uczciwy sposób pozwala uzmysłowić, że to co
piszę jest prawdą, jednak szczere podążanie za swoją prawdą
jest czymś odważnym i bardzo konkretnym, jak
kobieta, która walczy o swoje dziecko.
Skoro jednak
jesteśmy przy tym temacie, pragnę go kontynuować. Joga oznacza
dla mnie powściągnięcie tego wszystkiego, co ogranicza moje
świadome trwanie. Tak po prostu jest i wiem to, czuję to i chcę
za tym iść, bo współgra ze mną ma wewnętrzna prawda i nie chcę
się przed nią cofać.
A jednak zdarzają
się sytuacje, w których wchodzę w pętelkę – na rozmaite
sposoby (o, dobrym przykładem jest też wchodzenie do Internetu bez
większego powodu, robienie czegoś z przyzwyczajenia – dla mnie to
było ciągłe przebywanie w jakichś książkach, jakaś
intelektualna nadpobudliwość).
Czemu mocno pragniemy czasem sprawić sobie świadomościowe
otumanienie, nawet najlżejsze? Dla mnie niestety nawet
najlżejsze jest już sporym ciężarem :) rozwój duchowy pomaga
zauważyć te subtelne zmiany. Chętnie wysłucham Waszych opinii –
czy nie było tak, że w pewnym momencie to, co robiliście często
nagle staje się obciążeniem i teraz musicie robić to rzadziej? A
to rzadziej i tak się stało obciążeniem... I wygasa, bo już nie
jest potrzebne naszej świadomości.
A
do czego było potrzebne w ogóle? A to już sprawa indywidualna. Być
może są ludzie, którym bezpośrednie doświadczanie nie kojarzy
się z tym, o czym piszę. Że nie tracą poczucia świeżości po
kilku piwach i kilku papierosach. Istnieje taka możliwość i tkwi
ona w umyśle. U niektórych ludzi rozwój świadomości nie musi
współgrać z rozwojem intelektualnym (co nie znaczy, że są gorsi,
czy ułomni). Tacy ludzie nie mają potrzeby ogarniania zjawisk
umysłowo. To się oczywiście dzieje, myślą i to często, tak samo
wpadają w myślowe pętelki, ale tak samo umieją być ich świadomi.
Różnica jest taka, że nie badają intelektem drogi świadomości.
Prosty przykład – ja widzę różne stadia etapami, pewne rzeczy
przepracowuje, potem uświadamiam sobie, przypominam, że to zrobiłam
i je żegnam, jestem wolna. I mogę iść dalej. Wiadomo jednak, że
życie w świecie umysłu nie jest najlepszym rozwiązaniem. I
pragnienie powrotu do BYTU jest rozkoszą istnienia. Do tego w
istocie dążymy, choć pewnie wykracza to poza jogiczne cele, bo czy
nie każdy człowiek chciałby czuć przemiłą rozkosz wypływającą
ze spokojnego trwania, świadomości jestem?
Dlatego muszę
zaznaczyć, że nie krytykuję nikogo, kto wchodzi świadomie w
pętelki, zapętlenia. Gratuluję kiedy drugi dzień jest dla niego
takim samym prezentem, radością i spokojem.
Warto jednak
pamiętać, że powoduje to chęć tej nadmiernej przyjemności, a
ona jest już znakiem na brak rezonansu z duszą. Ona wcale
nie musi chcieć tego papierosa, albo piwa. Ale nie wiemy o tym, bo
czujemy się stabilnie, bo zjawiska świadomościowe nie zostały
powściągnięte i przysłaniają nam odczucia. Da się też
zauważyć w umyśle chęć sprawdzenia – się, swojej świadomości,
swojego ciała. Zrobiłam to ostatnio, bo choć nie piję żadnego
alkoholu, kupiłam piwo i zamierzałam je wypić. Nie udało mi się
w całości, ale tyle ile wypiłam sprawiło, że przypomniało mi
się czemu tego nie robię. To miłe doświadczenie i jest nawet
zabawne. Tak samo jest z jedzeniem. Wiemy dobrze, że tylko część
pożywienia na świecie jest naprawdę dobra i energetyczna dla
człowieka. Wszystko zależy oczywiście od jego własnej świadomości
jedzenia. Jednak zdarza się, że zjemy coś, czego normalnie nie
jemy. Bo: sprawi to przyjemność (owszem, krótkotrwałą, też nie
ma co jej potępiać, potępiać należy to, jeśli ona prowadzi do
nadmiaru spożycia), bo zapętlimy się chwilowo (czyli będziemy
pozornie w chwili obecnej dzięki odczutej przyjemności, ale tak
naprawdę zrobimy kółko, powracając do tej chwili, choć z
obciążeniem). I generalnie... to wszystko jest iluzją. Zauważyłam,
że w pewnym momencie przychodzi potrzeba nazwania wszystkich
zjawisk świadomościowych iluzją, ale właśnie po to, aby jej
podziękować. Uczy nas o tym świadomym trwaniu, o bycie bez
zapętleń – prostym, trwałym, spokojnym, pełnym rozkoszy
doświadczania. Wszystko co do nas dociera i co z nas wypływa w
postaci emocji, myśli jest przypomnieniem o tym stanie stabilności
i rezonansu duszy ze światem.
Wiem, że pisałam
trochę abstrakcyjnie, ale tak to właśnie widzę. Myślę, że
zjawiska świadomościowe to ostatnia warstwa iluzji. Musimy
powiedzieć: dziękuję Ci Iluzjo. Nie raz jeszcze spojrzymy
przez jej lustro. Ale właśnie – lustro, a nie długi korytarz.
Nie musimy w niego wchodzić, żeby doświadczać. Ani nie musimy w
nim przebywać nieskończenie długo – długość wiąże się z
naszym poczuciem winy, strachem, lękiem. Tak naprawdę byt jest
wciąż z nami, tylko się odcinamy od niego myślowo. Myśl =
separacja.
Powiem Wam kochani
Czytelnicy, co jest esencją życia: miłość, dobro, światło.
Kontemplujcie nad światłem i dźwiękiem. W Indiach obecnie (w
filozofii/religii) właśnie to jest celem działania nauczycieli
duchowych. Przekazać światło. Wszyscy to w sobie mamy, joga to już
nie tylko Indie. Kiedyś tak, ale nie dziś, od dawna już nie są to
Indie. Piękno jogi trafiło do serc milionów ludzi na świecie.
Ani razu nie
pojawiło się tu słowo o ćwiczeniach. Bo to część tej drogi.
Bardzo ważna część – zachęcam was do poznania swojego ciała!
To doskonała forma zdobycia z nim jedności, poznania każdej
cząstki, każdego mięśnia. Wraz z rozwojem świadomości,
siebie, potrafimy bardziej się rozciągnąć – tak zauważyłam u
siebie. Ciało jest lżejsze, potrafi więcej – kiedy jestem
bardziej otwarta. A otwieranie się może mieć różne przebiegi.
Polecam po prostu to robić. Tak jak niektórzy codziennie biegają,
grają w piłkę lub inne rzeczy – polecam robić jogę. O poranku,
po wstaniu, albo wieczorem, albo kiedy czujecie potrzebę. Ja obecnie
robię rano i wieczorem i jest to praktyka czysto intuicyjna (czasem
to tylko leżenie/medytacja, czasem energiczne asany, czasem kilka
dosłownie spokojnych pozycji, czasem jogiczny taniec).
Kiedyś byłam
typowym wieczornym joginem, potem porannym. Teraz scalam się w sobie
dwa razy dziennie i czuję niesamowite tego efekty. Joga to jednakże
nie ślęczenie na macie przez kilka godzin. Czasem praktyka trwa
pięć minut i może być tak samo otwierająca, jak godzinne
ćwiczenia. Wszystko w zależności od potrzeby. Czasem mamy mniejszy
zapał – robimy powolne asany, medytujemy, trwamy w jednej pozycji.
Czasem pragniemy szybciej poćwiczyć. Robię wtedy powitanie słońca
lub księżyca, uczę się nowych asan. Rozciągam partie, które nie
są dostatecznie rozciągnięte. Wciąż się uczę – i wciąż
uczę moje ciało.
Jeszcze słówko
dotyczące samej praktyki. Szkoła? Ośrodek rekreacji? Prywatny
nauczyciel? Nigdy nie miałam z tym do czynienia. Moja świadomość
istnienia jogi zaczęła się od książki, którą kupiła sobie
moja mama (typowo- joga na odchudzanie). Przeczytałam sobie wstęp o
tym czym jest joga, o istocie oddechu i odpowiednich pozycji i tyle.
Zaczęłam sama się rozciągać. Szukałam dla siebie czegoś
niewymagającego, spokojnego. Nigdy nie lubiłam bowiem biegać ani
się super przemęczać. Choć pływanie akurat ubóstwiam. Więc
książka, potem jakaś płyta dvd – to nauczyło mnie czym są
jogiczne ćwiczenia i nauczyłam się wykonywać asany. Potem
samodzielnie rozciągałam się tak, jak czułam że tego potrzebuje.
Najwięcej
nauczyłam się dzięki Nauczycielom pełnym serca i zapału przez
internet. Na yt można znaleźć całą masę inspirujących
filmików. np. układ asan na rozciągnięcie klatki piersiowej, na
spokój, yoga dla kobiet, tantra joga. Cała masa. Wybrałam sobie
kilka, które czułam, że są mi potrzebne i praktykowałam samotnie
z odtworzonym filmikiem. Najbardziej polecę wspaniałą osobę –
Sylwię Kocoń, jeśli ktoś pragnie samodzielnej praktyki, ale nie
zna zbyt wielu asan i nie wie jaki wpływ mają one na ciało i
umysł.
Później zaś moja
praktyka stała się całkowicie moja. Nawet czasem nie nazywałam
tego jogą. Mówiłam, że robię sobie ćwiczenia, jakie czuję, że
chce moje ciało. I tyle. W dużej mierze tak było. Sama wymyślałam
kombinację pozycji, z tych asan, które poznałam z filmów. Kiedy
zapisałam się na studiach na aikido, doszły do mnie inne ważne
informacje dotyczące pracy z ciałem – pobudzanie energii. Jednak
nie odpowiadała mi ani energia grupy, ani samo aikido, choć lubiłam
wymagającą rozgrzewkę i dużo pożyczyłam do prywatnej praktyki.
Obecnie natomiast z szacunkiem oddaję ukłon jodze, czytając
Jogasutry i zbliżając się do nazw sanskryckich na każdą asanę.
Czuję się dzięki temu bliżej źródlanej praktyki jogi. Bo wiem,
że przecież mój umysł podąża tą wielowiekową tradycją, chce
ją mieć w sobie. Joga nie jest jedyną ścieżką mojego rozwoju,
ale bardzo ważną, bo dzięki niej moje ciało zostało pobudzone i
nadal jest zasilane boską energią, energią światła. To dla mnie
cenne i dlatego pragnę coraz bardziej otwierać się na praktykę
jogi. Wiem, że nigdy nie doścignę mistrzów i joginów i nie taki
mój cel. Pragnę otwierać siebie własną drogą, lecz z szacunkiem
do tradycji jogicznej, której w inny sposób, ale jestem
spadkobierczynią. Poza tym same ćwiczenia, gimnastykowanie się
dało mojemu ciało wielką podstawę do czegokolwiek bym nie
zamarzyła robić – w sporcie, w życiu... A i w zbliżeniu
seksualnym rozciągnięte, świadome ciało staje się świątynią
rozkoszy.
Ćwiczenia moi
kochani pomagają powrócić do łona. Do źródła. Oczyszczają te
wody, czyniąc je doskonale gładkimi. Pomagają zachować zatem
stabilność duchową i ewentualnie nie wpadać w zapętlenia. I
to nie tylko ćwiczenia jogi, ale po prostu – ćwiczenia z ciałem.
Ćwiczenie jakiekolwiek, jeśli jest wykonywane ze świadomością,
lekkością, z otwartym umysłem i spokojem wewnętrznym – jest
ćwiczeniem wartościowym, bo jest ćwiczeniem duszy.
Z doświadczenia
jednak wiem, że ćwiczenia same w sobie powstrzymują skutków
zapętleń, ale od nich samych nie uwolnią. Zrobi to świadomy
umysł. W ogóle odczuwanie pełni – pragnienie tej pełni, to
pragnienie dobra (dla siebie i innych i świata). A pragnienie dobra,
jak pisała Simone Weil, jest już dobrem. Zapraszam Was do tego.
Moja joga jest
ścieżką duszy uświadamiającej sobie siebie. Scalającej
swoje odłamki w jedną, pełnowymiarową osobę. Osobę, która
nie zna tych rozgraniczeń o których pisałam, nie myśli o
pętelkach i innych iluzjach. Bo jest całością. Wie, że reszta
jest milczeniem, a potrzeba ekspresji jest jedyna i niepowtarzalna i
niemożliwa do pominięcia – taki los kreacji.
Jestem całością,
mikrokrystaliczną falą światła i dźwięku. Światło ma naturę
ciszy, dźwięk jest przestrzenią kreacji.
Moja joga jest
przypomnieniem, jest ciągłym przypominaniem sobie (więc
uważnością) o wewnętrznej jakości rzeczy, o istnieniu, o byciu
bez zbędnych „ceregieli”. Ale to przypomnienie niekiedy musi
mieć naturę siły.
Taka jest joga, to
ujarzmienie. W pewnym momencie wiesz, że dla dobra musisz uderzyć
pięścią w stół i powiedzieć, że nie zrobisz czegoś, chociaż
możesz i choć to może dać ci ciekawe poznanie, albo odprężenie,
albo przyjemność. Nie robisz tego, bo wiesz, ze możesz zrobić coś
innego i będzie to lepsze. Po prostu już to wiesz – to subtelna
zmiana, ale to jest właśnie odczucie współgrania, rezonansu.
Zjawiska świadomościowe powiedzą ci, że to jest okej i jasne, że
jest okej, ale jeśli chcesz być na ścieżce jogi uczciwie, albo
jesteś na niej już jakiś czas i dochodzisz do tego momentu – to
będziesz wiedział, że możesz coś zrobić lepiej. Co znaczy
lepiej? Lepiej dla siebie. I robisz to bez względu na wszystko i z
miłością – z miłością! Odmawiasz sobie, swojemu umysłowi
jakiejś iluzji. Ta odmowa wiąże się z wyrzeczeniem. Często
taki ma wygląd. Ale równie często jest naturalne i pełne
wolności. Nie czujemy żadnego dyskomfortu, bo chcemy to zrobić. To
znaczy, że ta rzecz naprawdę się już wypaliła z naszego
doświadczenia. Może zechcemy jedynie przypomnieć sobie dlaczego ja
tego nie robię, a inni tak – i to zrobić, ale ze skutkiem łatwym
do przewidzenia. To nie rezonuje. Niektóre rzeczy rezonować będą
czasami, bez szkód, inne dłużej.
Wreszcie –
joga jest więc moją ścieżką cierpliwości. Nauką
cierpliwości. Jest nią też miłość, bo miłość mi to pokazuje.
Bo cierpliwość to nie tylko świadoma uważność, że wszystko
przyjdzie w swoim czasie, ale też cierpliwość do samego siebie –
nie muszę być doskonały, bo jestem doskonały w swojej obecnej
formie, z takimi skłonnościami i takimi zjawiskami, które
przepływają. Muszą przepływać, żeby ukazać piękną muszlę,
którą zbierzemy i nagle fale złagodnieją. Tak działa życie i
dzisiejszy świat ze swoją różnorodnością właśnie to
udowadnia. Musimy być cierpliwi i nie walić głową w mur, że coś
się nie udaje. Wszystko jest kwestią uspokojenia i otwarcia się na
rozkosz istnienia. Istnienia w miłości oczywiście.
W
całym rozgardiaszu umysłowych i nieumysłowych światów –
wewnętrznych granic, które oddzielają indywidua od siebie – w
tym jest miłość, bo wszyscy żyjemy na tym samym świecie,
chodzimy po kochanej Ziemi, widzimy drzewa i to samo Niebo. Czujecie
jakie to jest doniosłe? Nie rozgraniczajcie się wewnętrznie,
bytowi chodzi o byt.
A innego niż realnie nie ma.
Wszystko
jest całością – mikrokrystaliczną falą światła i dźwięku.
Wprowadźcie to do
swojego wnętrza i pozwólcie temu zagrać. To najpełniejszy
przekaz, jaki do mnie przyszedł, jaki pojawił się we mnie. To
niczym subtelna słodycz, odczuwalna delikatnie w ciele i na języku,
którą spożyjcie, nakarmcie się światłem i dźwiękiem. Niech to
będzie też wyrazem mojej jogi, bo to jej kontemplacja pokazuje mi
scalenie siebie. Ja jest w
teraz. A teraz jest na ziemi.
Nie w umysłowych rejonach intelektualnych potyczek. Tam jest pętla,
dająca poznanie, lecz istotą
doświadczenia jest świadomość tej pętli – tych granic – i
świadoma rezygnacja z nich (czasem
z tupnięciem gwałtownym nogą), na
rzecz bezpośredniości odczuwania życia.
I bezinteresowności. Bo jedyne uczucie jest miłością w tych
krystalicznych obłokach.
Niech
wszystko w nas stanie się lustrem dla świadomości, której
ostatnią czynnością będzie świadomość JESTEM. A później –
płyniecie utwierdzeni na stabilnej podstawie istnienia. Płyniecie.
Rośniecie, jak drzewa, które przecież ciągle się zmieniają,
poprzez pory roku i poprzez wzrost korzeniami i gałęziami –
zmieniają się, ale zawsze będą drzewami. Nawet przewrócone i
porośnięte mchem, jako dom dla jakichś żyjątek.
Mikrokrystaliczni
– w was jest kryształ, przejrzystość, przez którą możecie
oglądać rzeczywistość. Doświadczać jej, odczuwać. Wasza
kryształowa struktura jest stała i niezmienna. Jest pozbawiona
potrzeb i pragnień i przez to obdarza najczystszą miłością,
czyni czyste dobro.
Kocham Was,
czujcie w sobie światło, pozwólcie mu wypalić wszelkie struktury,
które już Wam nie służą. Pląsajcie w dźwięku, niech obmyje
Was jak krople deszczu. Tańczcie z życiem. Ono tu jest. Nigdy nie
ucieka. Nieograniczone niczym, nawet zapętleniami, w które
wpadacie. Niech one staną się lustrem, a może znajdziecie w sobie
odwagę, aby uderzyć ręką w stół, mówiąc im: nie. To moja
joga. Droga do bytu w rozkoszy istnienia. Nie jest tylko
jogiczna, ale jogiczna jest moja świadomość, dlatego, że chcę
czasem i muszę i czuję potrzebę ujarzmiania tego, co mi nie
służy. Odważnie i z przekonaniem uderzę ręką w stół, bo
czasem tak trzeba... a czasem trzeba przytulić siebie (i się
nawzajem) i pozwolić, żeby wszystko rozpłynęło się w objęciu
miłości. I rozpłynie się, tylko czysto się na to otwórzcie.
Kocham Was!
Przytulam Sercem.
Martyna.
~~
Komentarze
Prześlij komentarz
Podzielcie się ze mną swoimi przemyśleniami lub uwagami, zapraszam :)