Fragmenty powieści





“Zazdroszczę ci
W każdej chwili
Możesz odejść ode mnie
A ja od siebie
Nie mogę”

Anna Świrszczyńska


 ***
Aura spokoju panującego w okolicy minęła, gdy mężczyzna w znoszonym garniturze wstąpił na taras dworku. Bezpańskie koty wylegujące się na schodach czmychnęły w popłochu. Pchnął drzwi i wszedł do środka. Szczury pochowały się do dziurek powygryzanych w meblach, popiskując cicho. Mężczyzna omiótł spojrzeniem hol. W kuchence nad miską ze spleśniałymi owocami unosiły się muszki. Wielkie, grube pajęczyny zwisały z sufitu, okalały barierki schodów prowadzących na górę, klamki i pogryzione, podrapane meble. Kartki zrzucone z biurka przypominającego małą recepcję leżały rozsypane na podłodze. Spacerowały po nich duże, chude pająki.


 ***

Przypadki. Tak, była jedną z nielicznych osób na ziemi, które wierzyły, ale to naprawdę wierzyły w siłę przypadku. Niestety tkwił w tym mały haczyk – jeśli w to wierzyła, równocześnie przestawało być to czystym przypadkiem, a przeznaczeniem. Jak we wszystkim – linia granicy jest bardzo, bardzo cienka.

~~.~~



Delikatnymi, gładkimi dłońmi ujął mały dyktafon i nacisnął na nim czerwony guziczek. Z głośnika wydobył się szum, a potem usłyszał czyjś głos.

-        Nie bardzo wiem, od czego zacząć.
-        Od początku.
      Chrząknięcie i głośny wdech, a potem kobiecy głos:
Nazywam się Mallory Baxter.

***

-     Serenada Gran Partita. K 361- wyszeptał bardzo wolno, wyraźnie wypowiadając słowa, z doskonałym włoskim akcentem. Mówił do jej ucha, stojąc z tyłu, powoli ujmując jej obydwie dłonie. Po chwili obrócił dziewczynę i przysunął do siebie przodem.
      Zobaczyła mężczyznę w czarnym garniturze, połyskującym nawet w tym półmroku. Miał na oczach i nosie ozdobioną złotym i czerwonym brokatem maskę. Widziała tylko jego pełne, czerwone usta, które uśmiechały się lekko, kącikiem. Czarne włosy, przygładzone do tyłu błyszczały od lakieru. Jedną ręką ujął ją delikatnie w pasie, drugą złapał dłoń Molly. Zaskoczona i oczarowana dziewczyna położyła mu swoją na ramieniu. Prowadził kobietę w rytm muzyki, oddała się cała, płynąc po parkiecie, zaledwie muskając go pantoflami.

===



. Nie było orkiestry, tylko stary adapter w rogu pomieszczenia. Zasłony nie płonęły, a ona stała ubrana w swoją małą czarną sukienkę, czarne pantofle i nie miała na szyi kolii z brylantów. Tylko on był prawdziwy – w czarnym, połyskującym garniturze i maską na twarzy. Stał przed nią, wciąż trzymając jej dłoń w swojej – delikatnej i zadbanej. 

(*(*


-        Parker z tobą to wszystko gra? - zapytał chirurg ruszając do wyjścia. Ale do niego nie doszedł.
      Zniekształcony mężczyzna wciśnięty w kąt celi rzucił się na niego od tyłu. Przygwoździł go do podłogi, mocno wciskając w nią głowę chirurga. Krzyczał przy tym jak opętany. Wszystkie potwory w celach zaczęły jęczeć i ujadać, bo inaczej tego nazwać się nie dało – nie byli ludźmi, nie wydawali już ludzkich odgłosów.

_0-0


       Siedząc ze skrzyżowanymi nogami, wdychając słodkawy zapach kadzidełek, przymykała oczy i słuchała ich mentora. Glenn siedzący zawsze najbliżej starego adaptera mówił piękne słowa o życiu, duchu i ciele. Z każdym spotkaniem na nowo hipnotyzując swoim głosem.
-                   Żyjemy po to, aby nauczyć się zespalać duszę i ciało w jedność. Taki jest cel naszego istnienia. - piękne słowa wydobywały się z jego ust, mówił zawsze powoli i bardzo wyraźnie. Wyrazy płynęły, niesione dźwiękami Adagio g-moll Tomassa Albinioni.
-                   Ale jak tego dokonać? Jak otrzymać wieczne szczęście? I przede wszystkim jak wyrzec się przeszłości na rzecz życia w teraźniejszości? - chwila pełnej skupienia ciszy. - Pierwszym krokiem jest odrzucenie tego, co nas wiąże, więzi nasze stopy przed oderwaniem się od ziemi. Przed poznaniem innego stanu świadomości. W każdym człowieku istnieje potrzeba wyzwolenia się z więzów. Dla jednego mogą to być uciążliwe obowiązki w domu, czy też w pracy; dla innego nałogi, uzależnienia; a dla kogoś przeszłość, którą wznieśliśmy do rangi mitologii, sycąc się swoim bólem i cierpieniem. To rzeczy, które nas skrępowały i nie pozwalają rozwinąć skrzydeł. Nie pozwalają nam się rozwijać duchowo, emocjonalnie, rozwijać talentów i być sobą. 

---


Baby, baby I'm gonna leave you.
      Płomienie buchały coraz wyżej, roznosząc ogień w krótkiej chwili na cały las. Jedno, żółte, wybałuszone oko kreatury zwróciło się w kierunku czołgającego się mężczyzny i przerwało chaotyczne opracowywanie ciała strażnika, aby zaatakować na kolejną ofiarę.


***


Marszcząc brwi, ominął kilka linijek i czytał dalej:
     Gdybym teraz nie słyszała głosów mojej duszy, byłabym normalnym człowiekiem. A tak… wiem, jako jedna z nielicznych (!!!), że istnieje coś więcej! Gdybym tylko mogła to opowiedzieć, wyjaśnić, nakłonić innych do próby spojrzenia na drugą stronę swojej natury, do próby odkrycia w sobie wszechmocny Istnienia! Ja czuję ją w sobie, moim jedynym marzeniem jest wyzwolenie się z ciała i tych wszystkich głosów z materialnego świata, które każą mi robić tyle rzeczy. A ja na nie nie mam wcale ochoty! Moja dusza wymaga tylko jednego – spokoju i harmonii, ale z tą smutną pogonią za przedmiotami, pieniędzmi i rozkoszami, z usilnym wmawianiem mi choroby, nie jestem w stanie tego osiągnąć.

 

 &&&


Dziewczyna nadal leżała, oddychając szybko, wciąż będąc w krainie rozkoszy, nie chcąc z niej powracać. Jednak rzeczywistość sama wróciła do Molly; przyjemność ustąpiła bólowi, szczęście ze zbliżenia odeszło tak, jak teraz Glenn, powolnym krokiem oddalający się do łazienki. Jej serce wciąż waliło szaleńczym rytmem. Poczuła wilgoć pomiędzy nogami, więc sięgnęła tam z niepokojem dłonią i zobaczyła na niej krew. Ciecz przesiąkała już przez czerwoną pościel, prawie się od niej nie odróżniając, roztaczając jedynie wszędzie metaliczny zapach.
-        Otwórz okno, Molly! - usłyszała głos Glenna, zza drzwi, który szybko zagłuszył dźwięk wody z prysznica.

***


     Wędrówce reportera po mieście, stanowiącym arenę walki potworów z wojskiem towarzyszy huk wystrzałów oraz latających wokół helikopterów. Co jakiś czas dźwięk sypiących się budynków przypomina o bezwzględnej chęci wojskowych rozprawienia się z mutantami.
Drodzy państwo – odzywa się mężczyzna w studio, chwilę potem obraz ponownie się tam przenosi. - Doszła do nas wiadomość, że na posiedzeniu w Saint Claus, burmistrz oraz przedstawiciele atakowanych miast stwierdzili konieczność objęcia Widow, Down i Madness kwarantanną. 

III

 
      Żegnaj, Eleris. Przepraszam, że zrujnowałem Ci całe życie. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
N. Parker

 
 ***



-                   nie ma rzeczy niemożliwych. - odezwał się kamienny anioł uśmiechając kącikiem martwych ust.
      Molly cofnęła się kilka kroków, uderzając o kolejny nagrobek. Wsparła się o niego rękami.
-                   Wcale nie straciłaś zmysłów. Zacznij działać, nie rozpaczać. Wpadłaś w niezłe tarapaty, dziecino, ale zawsze jest z nich jakieś wyjście.


&&&


      Nikt nie zwraca uwagi na taksówkarzy, prawda? To ich praca, mają dowieźć nas we wskazane miejsce, a my im za to płacimy. Kogo obchodzi jak są ubrani, co robią, jak się zachowują, co czasem mówią i w jaki sposób. Nikt nie zwraca uwagi na taksówkarzy.


>>>


     Te kartki leżące w nieładzie na zakurzonym stole, pod którym walały się jakieś stare, porcelanowe lalki – niektóre bez oczu, inne bez nosa, ręki, albo nogi, przypominały Mallory Baxter o niedoskonałości. Tak fascynującej ją niedoskonałości tego mężczyzny. Cieszyła się, że nie widzi idealnie uporządkowanego biureczka, na które nie mógł osiąść kurz, ani odcisk palca. Cieszyła się, że nie musi słuchać mozartowskich uwertur, idąc w zupełnej ciszy, mogąc przestać myśleć i analizować. Być tu i teraz. Być sobą. Nawet przestała się bać będąc w tej brudnej piwnicy, gdzie na ścianach, zamiast portretów wielkich kompozytorów, widziała grube i elastyczne pajęczyny, zakurzony, obdrapany tynk, który odpadał całymi płatami. Przestała się bać widząc tego oto mężczyznę, który w tak przypadkowy i niefortunny sposób trafił pod jej dach. Może to właśnie był przypadek, tak silny, tak niesamowity, że wręcz oznaczający przeznaczenie. Że ten człowiek jest tu po to, aby ją ocalić. Czy to w taki, czy w inny sposób? Może przed tym, którego teraz się bała, a może przed nią samą. Przed śmiercią w samotności.

___



Chyba nie mogę być szalona, normalny człowiek przecież coś czuje... cokolwiek.

      Dźwięki Requiem Mozarta wciąż pobrzmiewają gdzieś w oddali.

      A ja czuję ból. Tak ogromny ból. Skurcze w dolnej części podbrzusza, i to tak silne, że człowiek ma ochotę wydrzeć sobie gołymi rękoma wszystkie flaki. Chociaż ból nie ma nic z flakami wspólnego.

      Nosze wsuwane do karetki pogotowia i muzyka na dobre cichnie w głowie, zastępowana przez ożywioną dyskusję sanitariuszy i dźwięk odjeżdżającej karetki na sygnale.
-                   Straciła dużo krwi.
-                   Cała blada.
-                   Trzeba zrobić transfuzję

***


Wpatruję się w kuleczkę, podczas gdy krew przesiąka puch zabarwiając go jedynie na różowo, kuleczka dalej zostaje.
-                   Nic tu z niej nie wyrośnie. - zauważa Molly.
-                   To nie jest jej miejsce. Jest martwy. - mówi ojciec, ale nieznanym, bardzo niskim głosem.


---


-                   Wiara to nie kwestia istnienia jakiegoś Boga, bożka, czegokolwiek. Jedni mogą mówić o tym Bóg, ale nie każdy to powtarzający rozumie to słowo, bo teraz przypięto do niego sto łatek. Bóg jednak, o którym ja myślę znajduje się w nas. Jest tam głęboko w podświadomości. - zmarszczyła brwi. - Nie jesteśmy w stanie go pojąć, zrozumieć, dopóki nie wyzwolimy się z więzów przeszłości i przyszłości, dopóki nie zaczniemy żyć chwilą obecną, czerpiąc z niej całą energię, przeżywając ją tak, abyśmy czuli, że istniejemy naprawdę. – zająknęła się. – Tylko wtedy odnajdziemy moc. Moc istnienia.
     Parker zasłuchał się w przemowie kobiety, ale nie trafiła ona do niego. Odchrząknął.
-                   Ciężko mi pojąć ten tok rozumowania, Mallory. - przyznał. - To chyba nie dla mnie. Mój bóg nie istnieje.
-                   Jestem pewna, że istnieje tak, jak ty. 

===



Nawet kiedy młoda kobieta zasnęła, choć niespokojnym i pełnym koszmarów snem, w rogu pokoju, tuż przy adapterze stała owita w czarny płaszcz nocna mara. Patrząc z chciwością i nienawiścią na Mallory, w rękach ściskała wtapiający się w ciemność pistolet. Potem postać pochyliła się nad adapterem, przegrzebała kilka winyli i jeden włączyła. Pokój wypełniły ciche dźwięki Burzy Vivaldiego. Twarz mary ukryta pod cieniem kaptura wykrzywiła się w uśmiechu.

888


Jakiś kruk zaskrzeczał, przysiadając na dachu, płosząc koty jeszcze bardziej. Czarnymi ślepiami podążył za postacią wychodzącą powoli z dworku, z kluczami grzechoczącymi w dłoni. Mężczyzna wsiadł do czarnego mercedesa, odpalił silnik, który zawarczał cicho i ruszył z piskiem. Samochód pomknął wysuszoną drogą, wzbijając w górę tumany kurzu i jesiennych liści. Ptak zaskrzeczał jeszcze raz, rozpostarł czarne skrzydła i poleciał za nim.....



Komentarze