Odczuwanie życia. Współdoświadczanie.



       W zasadzie każdą historię można zacząć od muzyki.
       Życie można zobrazować jak niekończący się dźwięk, który zostaje ubrany w jakąś konkretną muzyczną formę. Formami życia jesteśmy na przykład my.

      Cała gadanina wokół świadomości, jej przejawów i doświadczania jest w istocie rozwinięciem pewnej myśli, po której nie bardzo wiadomo „co robić”.

           Sednem każdej historii jest uświadomienie sobie tego, że to historia – czy to wycinek, czy aktualne zdarzenie, czy też ciągłość. Samoświadomość. Dostrzeżenie swojej istoty, a później wszystkiego, co można dostrzec poza nią (odbicie Innych, Natury, Boga). Gdy to nastąpi, życie odmienia się w taki sposób, że bardziej realnie widzimy zjawiska – jako wydarzenia dotyczące nas, jako całości bytu, połączone z tym, co rozpoznajemy jako przejawy siebie, swoich zainteresowań, pasji. Generalnie chodzi o całościowy ogląd rzeczywistości i ciągłość owego spojrzenia. Wyjęcie siebie z czasowości i przestrzenności.

          O ile droga do świadomości jest pełna tragizmu, napięć i emocji, o tyle „po” tym nagłym czy też stopniowym zdobywaniu wiedzy wewnętrznej, pojęcia rozmazują się. Dlatego większość historii kończy się wraz z tym zwrotem. Jest jakby ostateczny i nieodwołalny.
          Zupełnie jak zrozumienie zasad rządzących muzyką – jeśli raz nauczysz się jej słuchać, wchodzić w każdy dźwięk i rozumieć go z różnych płaszczyzn – to nigdy ponownie nie stanie się zlepkiem dźwięków, o których można powiedzieć tylko „ładne-brzydkie”. Teraz możesz powiedzieć albo bardzo dużo – dysponując dużym ładunkiem wiedzy na ten temat – albo nie mówić nic i to przeżywać. 

          Mówienie wiąże się z chęcią komunikacji z innymi istotami. Opowieść o muzyce (i jakakolwiek), nawet jeśli miałyby to być tylko amatorskie doznania, kierowana jest zawsze do kogoś. Wypowiedź, nawet jeśli puszczona w eter, zawsze zakłada ewentualnego odbiorcę. To właśnie jest dzielenie się z innymi. Nie tylko swoją wiedzą, doświadczeniami, ale przede wszystkim drobnymi wskazówkami, które popchną innych do szukaniu tych haczyków we własnym życiu, które odbiją się echem, jeśli stukniemy w nie kamykiem.
         Niemówienie zaś związane jest ze świadomą rezygnacją z wypowiedzi, spowodowaną brakiem odpowiedniego słownictwa, by przekazać istotę rzeczy. Bo, nie oszukujmy się, o samoświadomości i tych procesach naprawdę można powiedzieć wiele, ale w tej wielości zawsze tkwi poplątanie, już w momencie artykulacji, albo zapisania. To ten akt ryzyka, w którym tworzymy przestrzeń dla Innych – ewentualnych odbiorców i tam zacierają się i tańczą zupełnie inne elementy.

          Niemówienie i samotne, wewnętrzne przeżywanie, jest możliwe i uprawiane przez ludzi od dawna. Ale to nie znaczy, że przeżywanie nie istnieje w „opcji mówionej”. Prawda jest bowiem taka, że obydwie przeplatają się w zgodzie z osobistymi impulsami jednostki.
            Każdy dysponuje intuitywnym – albo wręcz instynktownym, bo często wynikającym z czysto fizycznych przyczyn – systemem reakcji na przeróżne sytuacje. W jednych nic nie powie, w innych wyrazi się (a przez siebie rzeczy uświadomione, bo to my nimi jesteśmy) i to na kilkanaście różnych sposobów, a wszystkie tak samo realne i zrozumiałe dla otoczenia. W niektórych sytuacjach dysponujemy większym zasobem słów w zgodzie z okolicznościami, w innych mniejszym. Ten „system reakcji” ma w sobie coś nadprzyrodzonego, ale tylko w oglądzie całościowym i tylko dla danej jednostki. Wrzucony w życie jest instynktem, który broni nas (nie wiemy o tym dopóki świadomością nie nauczymy się „oglądu”) przed najróżniejszymi bodźcami, które nie służyłyby naszemu rozwojowi, ani rozwojowi innych ludzi – co jest jeszcze ważniejsze i trzeba mieć to na uwadze przy chęci wyrażania się. 

          Powróćmy do historii. Kończą się zwrotem świadomościowym. Wiemy, że jesteśmy i próbujemy się poznać, przy okazji poznając świat. Te połączenia, zgrane z naszym wewnętrznym ja oraz rzeczywistością, dają ów całościowy ogląd. O nim możemy mówić, bo żyjemy poznając te zasady, paradoksy, równocześnie żyjemy tym faktem, przeżywając swoją historię, będąc nią każdą komórką i narządem niezmysłowym oraz niebędąc równocześnie – dlatego, że „wiemy”. To „wiem” porównywalne jest ze zdumionym, pełnym niewinności „aha, rozumiem!”.

          Jak to wygląda z lotu ptaka? Bohater uświadamia sobie, że jest postacią książkową i teraz może funkcjonować trochę inaczej. Z tej perspektywy, oglądu transcendentalnego, wie więcej i przeżywa intensywniej, ponieważ utożsamia się z całością (nie tracąc swojej indywidualności, ważnej do wyrażania się - co jest cechą ludzką).
           Lecz co bohater robi dalej, oprócz tego? Wydaje się, że spoczął na laurach i tak jest z większością ludzi, którzy coś wiedzą. Ich umysł osadza się na pewności, którą otrzymał (jakakolwiek by nie była, abstrahując nawet od kwestii świadomości). Tak jest z nami samymi – mówimy, wyrażamy to, czego doświadczamy (bo każde słowo, gest jest wyrazem nas, a my jesteśmy istotą doświadczającą) i tak nieustannie, wygodnie siedząc na drzewie.
         Ale drzewo przecież rośnie.
         Bohater zakończy swój „żywot” w książce, kiedy autor postanowi historię zakończyć. Ma do tego prawo, jest przecież autorem. Wypuszcza coś z siebie i w tym akcie daje historii życie, które ulega różnym przekształceniom w świecie. Zaczynając od edycji, wydaniach, przez tłumaczenia, różnoraki odbiór, interpretacje, recenzje, kończąc na świadomych nawiązaniach, zapożyczeniach, inspiracjach. Tworzy się zupełnie nowy świat.

Musimy uświadomić sobie, że każe słowo, gest, i wreszcie – uogólnijmy do granic możliwości – każdy oddech – jest zupełnie nową historią. Dobrze, że uświadomiliśmy sobie jej istnienie, daje to pewność, której wypada się trzymać, żeby nie zatracić swojego indywidualnego pola bezpieczeństwa, źródła i spokoju. Ale czy jesteśmy nieruchomym posągiem? Żyjemy i to jest wystarczającym dowodem na ruch, jaki wokół się odbywa. Nie ominie nas; omiecie nasze granice, wyginając je i często zniekształcając, jeśli nie zadbamy o solidną zabudowę. Nie mówię oczywiście o tworzeniu wokół siebie murów, a o świadomej kreacji bezpieczeństwa (=odczuwaniu go) w zgodzie z wewnętrzną prawdą, pasją, którą się dzielimy.

I z tym wchodzimy w świat. Nie bojąc się przeżywać i mówić, zdajemy sobie sprawę z odpowiedzialności, a zarazem rozpierającej pierś przyjemności, jaka z tego wynika. To daje możliwość bezinteresownej radości, wynikającej z odczuwania życia. Czystość.


        Bo historia, choć ma setkę przekształceń, wciąż pozostaje historią i jedynie czas może zmienić jej strukturę, wygląd okładki. Opowieść będzie ta sama.
        Tak samo muzyka – choć zagrana na najróżniejsze instrumenty, w innych czasach i odsłonach – pozostanie określonym typem muzyki. A nawet i tutaj można posunąć się o rozbudowaną metaforę – muzyka w ogólności zawsze złożona jest z dźwięków. Dźwięki są nieskończone i wszechobecne, muzyka to historie, które tworzą się lub są tworzone z tych dźwięków. 

        Życie człowieka jest tak samo tworzone, a zarazem jest obecne nieustannie. Świadomość tego i dzielenie się tym faktem to doniosła rzecz dla człowieka. Jednak dzielenie się bez wkraczania w każdą przestrzeń, w której się znajdziemy, nie stworzy światów czekających tylko na zauważenie, na wejście w nie, odkrycie. 
        Odkrywanie nowych elementów i podróż to właściwe słowa w tym miejscu. To my podróżujemy z całym oglądem i wiedzą, którą posiadamy, ale także chłoniemy inną, która z nami rezonuje. Doświadczamy tego, co dla nas w danej chwili najlepsze i co nam jest najbardziej potrzebne – nam oraz innym ludziom.

        Będąc może cię nie być. Odczuwaj. A to, co jest warte zapamiętania to Harmonia. Doświadczanie, doznawanie nowego, starego – nie nazywaj, nie ograniczaj się – to stwarza możliwości, historie nie tylko dla ciebie, ale i dla innych, daje kolejne możliwości wyrazu. Uczy dzielić się. Współdoświadczać



 

~~*~~ 


Komentarze