Miasto Aniołów
I. MIASTO ANIOŁÓW
Powietrze aniołów pełne,
a ich przejrzysty trzepot
jest jak natchnione ciepło
nad ognia złota wełną.
Wysoko wśród chmur rozpościera się wielkie miasto. Białe, puszyste miasto zamieszkałe przez delikatne, niewidzialne istoty. Możecie nazwać je Aniołami, bo przecież kto inny mógłby zamieszkiwać podniebne krainy? Z każdym zamknięciem oczu widzę ten świat, przemierzam go nie tylko w wyobraźni, ale także będąc tam cieleśnie. Jestem tam całą sobą. Widzę chmurowe zamki, trakty i gospody, wszystko płynne i co chwila zmieniające kształt. Wśród tych budowli suną przezroczyste postacie. Wprawdzie niewidoczne, a jednak dostrzegalne, jako lekki kontur na tle białych chmur. Nic nie mówią, lecz wiem, że porozumiewają się pomiędzy sobą. Bez używania słów i bardzo lakonicznie. Nie jest to im potrzebne. Tutaj, ponad Ziemią, słowa przestają mieć znaczenie. Rozpływają się wraz z każdym podmuchem wiatru. Zastanawiacie się jak w takim razie niebiańskie Istoty mogą tam egzystować? Jak można żyć bez słów, nie mogąc nazwać rzeczy, przedstawić ich innym, podzielić się własnymi myślami. To królestwo Milczenia. Królestwo Ciszy i Spokoju. Droga do zrozumienia takiej możliwości wiedzie poprzez zatopienie się w samym sobie. Przeniesienie się, jeszcze za życia doczesnego, na łono tego wiecznego – jego namiastkę – Miasta z Chmur.
Wiele razy udawało mi się zupełnie przypadkiem przenieść w trochę inny wymiar, niż ten, który znamy na co dzień, lecz dopiero gdy zaczęłam dostrzegać całkowitą realność istnienia owego wymiaru, stało się dla mnie jasne, że mogę go odwiedzać świadomie i dobrowolnie. Tak, jak odwiedza się na przykład babcię na wsi, albo wyjeżdża na wakacje do pięknego Miasta nad Morzem, albo u podnóża Gór. To jest również niczym spontaniczna wyprawa do lasu, na spacer po piaszczystych wydmach. Nie musimy jej planować, aby odbyła się z pełną świadomością. I co najlepsze – może trwać tak długo jak zechcemy, jak długo jej potrzebujemy. Podróżą jest całe życie, a w nim powroty i wyjazdy będące tym samym równocześnie.
Wyciszam się więc, zamykam oczy, oddycham spokojnie. Doceniam każdy oddech. Każdy wdech i wydech, a szczególnie tę przestrzeń pomiędzy nimi. Ten ułamek sekundy to Oddech Wieczności. Zatapiam się w nim i rozluźniam całe ciało. Najpierw czuję jego lekki ciężar, potem mięśnie zanikają, otwieram dłonie, otwieram się cała. Moje zmarszczone czoło staje się gładkie, twarz spokojna. Życie przepływa przeze mnie swobodnie i z zaskakującą lekkością. Wszystkie narządy wewnętrzne pracują harmonijnie. Wręcz słyszę muzykę, jaka wydobywa się z mojego wnętrza. Pełna harmonia. Wzlatuję powoli, niespiesznie. Sycę się momentem, w którym mój Duch opuszcza ciało, a jednak wciąż w nim jest. Patrzę na siebie z góry. Jestem. Mogę wzlatywać wyżej i wyżej. Oglądam się za siebie, widząc jak wszystko staje się małe i kolorowe, jak tworzy cały Świat, choć to tylko malutki, pozornie nic nieznaczący element Wszechświata.
Niczym nieograniczona wolność. Cisza w umyśle. To właśnie ten moment, w którym dostrzegam rozmywanie się wszystkich Słów i pojęć. Nie przestają mieć znaczenia, wciąż we mnie są, ale rozumiem, że to co naprawdę istotne wypływa poza Słowa. Dokładnie wypływa – słowa to tylko ograniczenie nieograniczonego. Tak jak ciało jest ograniczeniem nieograniczonego ducha. Nie ma w tym nic złego, bo to żaden problem wyjść poza ramy. Wzlecieć. Spojrzeć na Świat z linii horyzontu, dostrzec Rzeczywistość, jak w swoje diamentowe granice i wielkie neony, monumentalne pałace i dzieła sztuki, próbuje wcielić choćby namiastkę Nieograniczonego.
Wznoszę się wyżej i wreszcie przebijam się przez puszyste chmury. Puch rozpryskuje się na wszystkie strony i pokrywa mnie, czyniąc podobną Istotom tam żyjącym.
II. ŚWIETLISTE DUSZE
Dziewczynko, która fruwasz,
na ptaki rozmnożona.
Biały pył? Jasny potok.
Promień ścieżek jak złoto
na skrzydłach? Na ramionach?
Unoszę się nad białą ścieżką z chmur. Pode mną rozciąga się niebieski ocean Nieba. Mam ochotę zatonąć w nim, ale chęć poszukiwania odpowiedzi utrzymuję mnie w górze i zmusza do kroczenia dalej – w głąb Miasta, a może… w głąb siebie?
Wkrótce zaczynam oswajać się z milczeniem. Staje się ono mi tak samo bliskie, jak zawsze było na Ziemi. Także tutaj zachowuję pokorne milczenie. W tej wewnętrznej ciszy zaczynam otwierać się na uczucia, jakie mi towarzyszyły przy każdej podróży. Chcę się ich wyzbyć, bo czuję, że to one wiążą mnie wciąż w jakiś sposób z ziemskością i cielesnymi ograniczeniami. To strach. Strach przed porozumieniem, a także przed poznaniem odpowiedzi.
Świat, który odkrywałam z każdą kosmiczną podróżą to nie tylko namiastka boskości, niebiańskich Miast i świetlistych istot. Ten świat otwiera także wiele innych drzwi i wrót do takich części naszych dusz, o jakich nawet nie śmialibyśmy pomyśleć. Jeśli zaś pozostawiamy świadomie ciało na Ziemi, aby przenieść swą duszę w najgłębsze rejony swego umysłu w jakiś zaskakujący i magiczny sposób połączonego z Energią Wszechświata, to musimy liczyć się z myślą, że spotkamy tam także inne Dusze. Nie tylko te, które tylko są tam gośćmi, tak jak ja, ale też te, które trafiły tam po ostatecznym pozostawieniu swojego ciała na… w ziemi. Dusze umarłych.
Czyżbym zatem znalazła się tak naprawdę w Mieście Zmarłych? Czy to właśnie oni krążą nad naszymi głowami w postaci pełnych blasku Aniołów? I jeśli tak to czy wszystkie dusze – czy to dobrych czy złych ludzi są w tym cudownym Mieście?
Szybko dociera do mnie, że gdybym miała zastanawiać się nad tym szybko wpadłabym w szaleństwo. A to tego boję się najbardziej. Pojawiłyby się pytania o moje własne istnienie, ziemskie czy niebiańskie. O to, które jest prawdziwe bardziej, które mniej… Nie ma odpowiedzi na takie pytania, bo wszystkie są wytworem umysłu. I to co przyjmiemy za pewność szybko się nią stanie – także stan niewiedzy i niepewności.
Miasto Aniołów nie zostało dane każdemu. Nie wszyscy są w stanie je zobaczyć, przenieść się tam, bez pełnej wiary i otwartości. Lecz nawet jeśli to się uda – nikogo tam nie zastaną. Miasto będzie opustoszałe, pozmienia kształty nim zdążymy się obejrzeć i stracimy orientację. Bez przewodnika, bez swojego Anioła, nic tam nie zdziałamy. A Anioły przywołujemy wiarą w nie. Wiarą powołujemy zmarłe dusze do życia. Dobrą, czystą pamięcią o zmarłych wznosimy je do Miasta z Chmur i stwarzamy ich nieśmiertelnymi. Czystymi duszami. Aniołami, które odtąd będą nad nami czuwać i wskazywać drogę. Bez słów. W tej przestrzeni pomiędzy wdechem, a wydechem – w Ciszy.
Martwe ciała pochłonie ziemia, ale w ziemi zostanie kilka piór z dopiero co wyrosłych anielskich skrzydeł. Miasto Aniołów wciąż wita nowe dusze.
III. NA ZIEMI WŚRÓD CIENI
Kim mi jesteś? Kim jesteś?
Obłok snu purpurowy.
Cień przenika powietrze,
idzie ziemią i przeczy
puszystej rzeźbie głowy.
Jestem zwykłym człowiekiem. Wyglądam jak każdy, przeciętnie, skromnie, zwyczajnie. Nie zwracam na siebie uwagi, bo przecież nawet nie mówię. Wszyscy myślą, że jestem po prostu niema. Ale to nie prawda. Czekam na odpowiedni moment. Na chwilę, w której będę wiedziała, co chcę powiedzieć. Na odpowiednie słowa, którymi warto się wyrazić. No i przede wszystkim… na odpowiedniego słuchacza. Na kogoś, kto naprawdę zechce mnie wysłuchać. Nie spieszy mi się. Mogę czekać długo.
Czasem ogarnia mnie lęk, że umrę nie wypowiedziawszy ani słowa, lecz szybko znika, kiedy uświadamiam sobie, że to tak naprawdę żadna strata. Przecież tam – w Mieście Aniołów słowa nie są potrzebne. Choć na Ziemi wydają się niezbędne, to jednak da się bez nich obejść – i jestem na to najlepszym przykładem. Ludzie komunikują się, uzewnętrzniają przed sobą, odkrywają, rozbierają, obdzierają z samych siebie przed innymi. Taka jest istota człowieczeństwa? Potok słów – mniej i więcej znaczących? Nie uważam tego uzewnętrzniania się za coś złego. Po prostu nie potrafię tego zrobić… no i nie chcę. To nie ten czas. Widzę spojrzenia ludzi, którzy zastanawiają się kim jestem. I ja robię to samo patrząc na nich. Gdy kogoś poznaję jestem świadoma, że choćbyśmy się nie wiadomo jak bardzo zbliżyli i tak nie poznam jego głębi. Że całość człowieka jako takiego – to czym jest wewnątrz, nigdy nie zostanie mi objawione w pełni, na zewnątrz. Tym bardziej wiedząc, jak bardzo ludzie próbują uciec przed tym, kim są. Zakrywają się różnymi rzeczami, słowami, maskami, pozorami. Poznać człowieka jest ryzykiem. Już przy samym spojrzeniu na kogoś ryzykujemy. Nigdy nie wiemy czy ten, którego widzimy nie jest jedynie idealnie dopasowanym kostiumem.
Czuję się jak duch pomiędzy tymi ludźmi. Przyjmując taką postawę życiową – milczącą, nie uzewnętrzniając się – stałam się przezroczysta, niewidzialna. Wolałam odrzeć się ze wszystkiego na zewnątrz, aby nikogo nie nęcić fałszywymi uśmiechami, słowami i koronkami. Wolałam budować i poznawać swój wewnętrzny świat w samotności, nie pokazując go na zewnątrz. Z dystansem uczestnicząc w życiu Świata. Z biegiem czasu coraz bardziej docierało do mnie, jak trudną drogę obrałam. Teraz jednak wiem, że tak po prostu musiało być. Tak być musi, abym podążając przez kolejne etapy uświadamiania sobie własnego człowieczeństwa, znalazła swoje miejsce w Świecie.
Tutaj nie ma Aniołów, tylko ich cienie przemykające uliczkami, snujące się pomiędzy drzewami w ciemnym lesie, podążające za mną gdziekolwiek bym się nie udała. Nikt ich nie widzi, milczą, nie wydają żadnego dźwięku, więc nikt w nie wierzy w ich istnienie. Cienie są zatem tylko cieniami straszącymi małe dzieci i staruszki wyglądające przez okna swoich pachnących ciasteczkami domów. Z każdym dniem staram się więc patrzeć ponad te cienie. Patrzeć w Niebo i dostrzegać w Chmurach bajeczne kształty, a potem podążać za nimi, wzbijać się Tam i zwiedzać podniebne Miasto wiedziona melodią utkaną z Ciszy i Wiatru.
I tak kroczę przez życie będąc bardziej w Niebie niż na Ziemi… choć powinnam pozostać tu i dać się ponieść rzeczywistości. Wtopić się w nią, zatopić i dać się rozerwać, dać słowom wypłynąć z mocą wulkanicznej lawy. Pozwolić ludziom się poznać… Ale jak można to zrobić nie znając w pełni samej siebie? Nie wiedząc co naprawdę warto powiedzieć, pokazać. Co należy uzewnętrznić, a co będzie tylko pustką, cieniem, nic nie wartym szablonem, który przywdziewają miliony – w nim się rodząc i w nim umierając bez świadomości tego, że poza jego ramami jest przestrzeń pełna gwiazd i milionów galaktyk.
IV. ŚWIETLISTE ALEJE
Smutek to czy czekanie?
Pośród organów blasku
jak dymu smukłe laski
lub słupy srebrnych puchów -
- bąki grających duchów.
Każdego dnia, gdy przez okno do mojego pokoju wpadają pierwsze promienie słońca, wychodzę na dwór i witam je z cichym spokojem i lekkim uśmiechem na ustach. Blask ogarnia coraz większe części krajobrazu i mam wrażenie (a może naprawdę to widzę…), że to Anioły schodzą po tej świetlistej alei na Ziemię, aby zagościć w życiu swych bliskich przez kolejny dzień. Anioły Stróże. Powołane do istnienia mocą czystej pamięci oraz miłości.
Schodzą na Ziemię, aby pokazać tym, którzy w nie uwierzyli, że nie są zwykłymi, przerażającymi cieniami, a jasnym blaskiem dusz ukochanych osób. Nieustannie wyobrażam sobie, jak rankiem wraz z promieniami słońca spływa na Ziemię Anioł i zatrzymuje się przed moim domem. Choć niewidzialny to jego obecność zwiastuje lekka mgiełka pokrywająca zroszoną trawę. Patrzy na mnie, ale nie tak jak każdy człowiek, a wnika w moje wnętrze. Próbuję wyciągnąć do niego ręce, chociaż wiem, że przetną jedynie powietrze. I czekam. Czekam długo, aż przemówi. Ale one nigdy nie mówią. Ich milczenie jest tak samo nieodwołalne, jak to moje – na Ziemi.
Czuję jak Anioł przenika moją duszę na wskroś, jakby wydobywał z niej ukryte skarby, wydzierał wszelkie tajemnice i sekrety, pustoszył mnie i penetrował każdy zakątek. Nie tylko duszy! Po chwili czuję mrowienie w całym ciele. Zupełnie, jakby ktoś usiłował zedrzeć je ze mnie, obedrzeć mnie ze skóry! Wszystkie wnętrzności współgrają, poruszają się, tworzą różnorodną jedność. Świetlista istota przeszywa jednak dalej, nie ustępuje. Milcząca i poważna całkowicie mnie upustynnia. Jest mi słabo. Odczuwam dziwną pustkę w środku, jakby to, co od zawsze w sobie trzymałam, dusiłam, próbowałam poznać i zrozumieć, wypłynęło ze mnie, uleciało z łatwością, jak powietrze z podziurawionego materaca. Czy to jest realne czy jedynie wymyśliłam sobie wszystko i sama wywołałam taki stan?
Czy ta pustka ma coś znaczyć? Aniele czy właśnie tak wyglądasz w środku? Bez słów – bez myśli, bez odczuć? Czyżby zrozumienie wszystkiego przekreślało budowanie w sobie jakiejkolwiek wewnętrzności?
Czuję się zagubiona, ale po chwili to uczucie ustępuje spokojowi. Jakbym już nic nie musiała, tylko po prostu sobie była. Istniała. Nie ma nic łatwiejszego od zwykłego BYCIA, prawda?
Co Cię wypełnia Aniele?
Chwila wyciszenia podsuwa mi odpowiedź, że skoro to miłość i pamięć żyjących powołały Anioły do istnienia, to właśnie miłość powinna je wypełniać. Dobroć, dobre wspomnienia… To, co dali za życia swoim bliskim jest tym, co zostało im zwrócone po śmierci…
Ogarnia mnie jeszcze większa pustka. Cienie przemykają przed oczami. Słabość. Dezorientacja. Pustka powoli zapełniająca się treścią.
… wraz z końcem każdego dnia stoję przed domem i żegnam Anioły, które po świetlistej alei utworzonej z promieni zachodzącego słońca, wracają do swego niebiańskiego Miasta. Spokojne i milczące, nie oglądają się za siebie, bo przecież tak naprawdę wcale nie odchodzą – wciąż są na Ziemi – w sercach swoich bliskich. Tych, którzy w nie wierzą.
Treść, która na nowo mnie zapełniła po spotkaniu z Aniołem była innego rodzaju. Obudziła we mnie to, na co tak długo czekałam. Odpowiedź. Uzewnętrznienie ma cel. Jest ryzykiem, jakie warto podjąć choć raz, względem odpowiedniej osoby. Dać się poznać, rozedrzeć i rozebrać; dać się prawdziwie pokochać, aby móc w przyszłości zasiedlić Miasto.
V. KOSMICZNA HARMONIA
Ileż muzyki ciepłej!
Kim mi jesteś? Kim jesteś?
Utrwalony powietrzem
ptaku białego pyłu
-
kim mi jesteś, czym jesteś
-
pół-ptak, a pół-miłość.
Gdy wnętrze harmonijnie tańczy z zewnętrznością pojawia się spokój i ukojenie. Miejsce na głęboki, świeży oddech i łyk orzeźwiającej wody. Nauka zaufania własnej intuicji i poddaniu się Doświadczeniom to treść całej Drogi, a zarazem jedna z wielu rzeczy, które ujawniają się nam podczas podróży. To tak przyjemne współgrać ze sobą i całym światem. Okazuje się, że wszystko otaczają melodyjne dźwięki, tam w tle, za horyzontem. Niewidzialne, a istniejące Istoty, Anioły. Niewidzialna energia wysyłająca w Górę wszystko to, co zechcemy przelać z duszy na świat. I każde postanowienie, obrana ścieżka i nadzieje z tym związane, będą niczym stawiana przez ową Energię cegiełka na nasze schody – w górę czy w dół.
Miasto Aniołów rozpływa się w pewnym momencie. Gęstość chmur przestaje być ważna. Bo poza niebem rozciąga się w nieskończoność. Wszechświat. Setki innych planet i galaktyk. Nieskończone, ciemne niebo, w którym poruszają się mgliste istoty. Krążą jakby w zupełnie innych wymiarach, niedostrzegalne dla zwykłego śmiertelnika, a nawet nie wyczuwalne. Tylko kiedy w tej jednej szczególnej chwili, gdy jesteśmy Obecni, te wszystkie wymiary harmonizują się w piękną symfonię. Cały Wszechświat rozbrzmiewa muzyką. Drży od energii. Lecz i dźwięki i reakcja odbywają się w zupełnie innym tempie niż myślisz. Są powolne, rozleniwione. Rozciągają się w czasoprzestrzeni. Wytwarzają pomiędzy każdym dźwiękiem tak dużo przestrzeni, że zastanawiam się czy przerwa trwała sekundę czy godzinę. Wszystko bowiem dzieje się tak po prostu, wyłania się leniwie i nieśmiało.
Zyskuję nowy punkt odniesienia, tym razem tam – poza Horyzontem. Lekka i mała niczym smuga, najcieńsza smuga chmurki na niebie, która przy najmniejszym podmuchu wiatru zostaje rozproszona po firmamencie. I codziennie wraz ze wschodem słońca i śpiewem ptaków otaczają mnie Aniołowie schodzący z nieba po promiennych alejach.
Schodzę razem z nimi, poznaję nową perspektywę. Sens wyskakiwania poza Horyzont, dotykania Nieskończoności… pozwolenie, aby harmonia sfer zabrzmiała w mojej duszy. Ale także sens powrotu, spływania na ziemię z lekkością i znaną melodią w głowie. Moment powrotu jako Nowy Człowiek, choć nikt oprócz mnie tego nie będzie wiedział. Powrót na Ziemię, do świata, do ludzi – z duszą wypełnioną nieokreślonością wszechświata. Jedni zobaczą w niej blask, inni czerń, a tak naprawdę nic z tego nie będzie prawdą.
Powrót do Domu. Tego prostego wiejskiego domu pod lasem, w którym jesienią kwitnie Wrzos, kolorowe liście tworzą na ziemi zakręcone ścieżki. Do prostoty – tego, co prawdziwe, szczere i naprawdę istotne. Z czeluści kosmosu, z pustką, która wcale nie ma przygnębiającego znaczenia. Bo pustka jest tym, co można wypełnić. Lecz nie byle czym. Wypełniam ją tylko tym, co istotne, ważne, piękne. Miejsce, jakie pozostaje to przestrzeń – pustka. I zawsze będzie jakaś pozostawać, nie zakleimy jej niczym. To właśnie ta część duszy, o której nie wiemy, a która jako jedyna ukojenie znajdzie w Wieczności i Nieprzemijalności. Tam, gdzie można wejść do Miasta Aniołów i wyjść z niego w dowolnym kierunku. Pozwolić swojej duszy na kolejny krok w nieznane… i z zaskoczeniem zrozumieć, że to właśnie ta Wieczność jest nam najbardziej, choć nieświadomie, znana i potrzebna do życia z umiłowaniem Harmonii. Oraz do latania po miejscach, światach, wymiarach – stworzonych przez siebie, dla siebie i dostrojonych do tych Wiecznych. W każdym oddechu, gdy łączymy się z nieprzemijalną Teraźniejszością. Jak stworzone z czystego powietrza ptaki lecące poza Horyzont.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Cytaty pochodzą z wiersza Krzysztofa Kamila Baczyńskiego - Promienie. Tekst pisałam na konkurs, w którym należało posłużyć się wierszem, jako inspiracją. Na konkurs praca jednakże nie dotarła, był on tylko inspiracją dla wyobraźni do stworzenia Miasta Aniołów. Reszta wypłynęła sama.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Komentarze
Prześlij komentarz
Podzielcie się ze mną swoimi przemyśleniami lub uwagami, zapraszam :)