O grzechu i wszystkim co potem
Jaka jest
istota grzechu? Czy to słowo od razu powinno przywodzić na myśl biblijne
postrzeganie złych uczynków, za które należy nam się sroga kara? Czy może
wszystko jest tylko grą słówek i wystarczy pogrzebać w źródłach, aby właściwie
zrozumieć dane pojęcie, a co za tym idzie – przemienić własny o niego stosunek…?
Na pewno
każdy wie, czym są wyrzuty sumienia. Czujemy się źle po popełnieniu jakiegoś
czynu niezgodnego z naszymi wewnętrznymi przekonaniami, albo przekonaniami
kogoś nam bliskiego, lub po prostu ogółu. Owe wyrzuty często są tak w nas
zakorzenione, że jedynym ich przejawem mogą być na przykład niepokojące sny,
czy też jakieś fizyczne dolegliwości. Każdy organizm reaguje inaczej na to, co
podświadomie w nim tkwi. Dopóki nie uświadomimy sobie istnienia w nas czegoś
„gryzącego”, uniemożliwiającego normalne funkcjonowanie, odetchnięcie pełną
piersią, nie uwolnimy się od tego. Zrozumienie i zaakceptowanie popełnienia
błędu, wybaczenie go samemu sobie to już naprawdę duży krok naprzód.
Błędy nie
sprawiają bowiem, że już nie możemy wrócić na ścieżkę dobra. Błądzenie jest
rzeczą ludzką. A słowo grzech jest niczym innym, jak ZBŁĄDZENIEM. W języku
hebrajskim „chatta’t” – chybić celu, w greckim „hamartia” – wina tragiczna,
zbłądzenie tragiczne, w języku prasłowiańskim „grejszyć” – mylić się, w
staroindyjskim „pataka” – spaść, upaść (samo „pat” oznacza LATAĆ). Grzech to
błąd, pomyłka, uchybienie. Grzeszyć to błądzić, a błądzić to odsuwać się od
Boga, czy też odsuwać się od tego, co prawdziwe, dobre, czyste. To równocześnie
odsuwać się od drugiego człowieka, od zdrowej, pełnej miłości relacji z nim.
Grzech człowieka polega na odłączaniu się od jedności. Ale ta jedność nie
oznacza jednakowości, a w pełni harmonijnej egzystencji z ludźmi, światem i
Bogiem. Błądzenie odsuwa nas od jedności, wpadamy w różnobarwną monotonność, a
tam nie trudno o popełnianie grzechów, bo zawsze znajdzie się jakaś wymówka.
A jednak
żyjąc w świecie nie wystrzeżemy się grzechu, bo przecież każdy błądzi, a przez
to POZNAJE. Zbliża się do pojęcia Boga (=tego, co stałe, niezmienne, dobre,
prawdziwe). W jaki sposób to działa? Otóż gdy przyznamy się sami przed sobą do
popełnienia jakiegoś nieodpowiedniego czynu, pogodzimy się z wyrzutami
sumienia, zobaczymy – jak w zwierciadle – błędy drugiego człowieka i będziemy
wiedzieć, że nie są wynikiem zła, a nieświadomości. Przez nieświadomość
rozumiem nie tylko dosłowną nieświadomość, ale i (przede wszystkim) zaślepienie
jakąś ideologią, brak dystansu w osądzaniu i patrzeniu na świat przez pryzmat ego.
Moment uświadomienia sobie krzywdy wyrządzonej Drugiemu otwiera przed nami
furtkę innego patrzenia na boskość. Skrzywdzenie człowieka (czy też
jakiejkolwiek żywej istoty) równa się skrzywdzeniu Boga. Uderzenie w jedność,
rozerwanie relacji, odwrócenie się od Niego.
Sama
świadomość naszej grzeszności nie wystarcza. Zmiana pojmowania grzechu to wciąż
nie wszystko. Musimy przygotować się na całkowitą przemianę myślenia i skoro
już weszliśmy na tę drogę, musimy brnąć dalej. Za pojęciem grzechu wiąże się kolejne
– poczucie winy, a to sprowadza się do SPRAWIEDLIWOŚCI, czyli możliwości jej
zrozumienia. Możliwość zrozumienia winy daje nam wolna wola – świadomość
wyboru. Wyboru pomiędzy tym, co grzeszne, a co dobre. Wyboru zrozumienia, albo
zaprzeczania przed sobą swojej winy.
Sprawiedliwość
jest interwencją Boga w świat. Fakt, że pozostajemy w terminologii
chrześcijańskiej, nie sprawia, że mamy na to wszystko patrzeć przez religijne
ramki. Absolutnie nie! Wciąż budujemy postawę zdystansowaną, która tylko pomaga
zrozumieć, co oznacza interwencja Boga w świat. To naturalnie te pierwiastki w
nas samych, które dają nam możliwość WYBORU, wolną wolę, świadomość MYŚLI. Św.
Augustyn napisał: „Sprawiedliwy byt nie dopuści myśli, wspólniczki
namiętności”. Myśli będą tu rozumiane jako bodźce zachęcające do grzechu.
Czysty umysł nie będzie zdolny do błądzenia, ponieważ z pełną świadomością
„wpuszcza” do głowy tylko to, co dobre, prawe i czyste.
Zrozumienie
pojęcia sprawiedliwości, czyli możliwości wyboru, otwiera przed nami coś wręcz
niewiarygodnego – uwolnić się od błędów to zachować czystość umysłu. Możliwość
wyboru dobra i zła to właśnie sprawiedliwość dana nam od Boga (i uwaga: grzech
pierworodny, pierwsze zbłądzenie – na najbardziej z metafizycznych
płaszczyznach oznacza naszą możliwość wyboru, sprawiedliwy Bóg daje nam
możliwość zrozumienia). Gdy już utożsamimy się z tym poglądem, łatwo zauważyć,
że owa sprawiedliwość zakłada odpowiedni wybór – czyli dobro, a to prowadzi do
zbawienia (nie dosłownego, a w przenośni: zbawienia od grzechu, winy). "Usprawiedliwienie"
oznacza zatem przemianę w Duchu, teozę (przebóstwienie), napełnienie Miłością.
Bóg usprawiedliwiając wprowadza człowieka w wewnętrzne życie Trójcy. [1]
Samo słowo
sprawiedliwość związane jest z pojęciem PRAWA. Prawo zaś oznacza „naukę,
pouczenie” (w języku hebrajskim „tora”). Pouczenie ludzi przez Boga, mające
naturalnie charakter dydaktyczny, a nie sądowniczy (w dzisiejszym tego słowa
rozumieniu). To element przymierza Boga z ludźmi. W szerszym znaczeniu element
zgodności pomiędzy Człowiekiem, a Człowiekiem, a w końcu pomiędzy naszym
najgłębszym jestestwem.
Sprawiedliwość
daje nam więc prawo (pouczenie) o posiadaniu wolnej woli, czyli świadomości
wyboru pomiędzy dobrem, a złem. To zaś pomaga w pełni zrozumieć swój grzech i
odnaleźć drogę dobra. Na tym jednak nie koniec, bo jak wiadomo samo zgrzeszenie
i zrozumienie grzechu to nie wszystko. Najważniejsze jest bowiem PRZEBACZENIE
WIN. Głupotą byłoby napisać, że przebaczenie win przez Boga, bo jakim cudem On
miałby się na nas gniewać? Ubodliśmy błądząc w naszą z nim relację, ale
wszystko dzieje się na ziemskim padole i wybaczenia szukać należy w drugim
Człowieku. Bóg, jako pośrednik ułatwia nam porozumienie z Drugim w sferze
duchowej. Przebaczenie zależy tylko i wyłącznie od osoby skrzywdzonej i musi
wynikać z prawdziwej chęci wybaczenia.
Czas osądu
nad grzesznikiem (brzmi to bardzo patetycznie, łatwiej powiedzieć: czas
rozgrzeszenia osoby, która zabłądziła) to tak naprawdę decydujący moment w
całej drodze do zbawienia. Każdy na pewno nie raz tego doświadczył. Po
popełnieniu jakiegoś grzechu, stajemy przed kimś i prosimy o wybaczenie. Nie
możemy już nic zrobić, wszystko leży w rękach Drugiego. Prosimy Boga o pomoc, o
wstawiennictwo i otwieramy się na każdą możliwość, bo gdy już jesteśmy świadomi
grzechu rozumiemy, że popełniliśmy błąd i uznajemy nad sobą władzę Drugiego
(także Boga, z zaznaczeniem, że władzę rozumiem, jako RELACJĘ).
Szczera prośba o przebaczenie kończy całą
drogę. Później jest MILCZENIE. Milczenie Boga, a być może Człowieka. Nie zawsze
bowiem usłyszymy „wybaczam ci”, czasem to się dzieje bez słów, po cichu, a
jednak obydwie strony wiedzą, że zostały oczyszczone. Moment oczyszczenia ma
miejsce także w momencie wyznania grzechów (przyznania się do nich przed samym
sobą), ale pełnia odrodzenia następuje dopiero po przebaczeniu win, czy też
czystej, pokornej prośby o wybaczenie. Kiedy rozstrzygałam tę kwestię
obejrzałam fragment „Ostatniego kuszenia Chrystusa” Martina Scorsese, w którym
Jezus modli się w Ogrodzie Oliwnym. Wspominam o tym tylko dlatego, że naprawdę
warto obejrzeć, albo przypomnieć sobie ten fragment dla zobrazowania tego, co
piszę o tej szczerej prośbie.
Na koniec,
nie rozpisując się zanadto, w tej ciszy, w pełnym uniesienia milczeniu –
ukazuje się przed nami prawdziwe zrozumienie pojęcia ZMARTWYCHWSTANIE. W
przenośni, a może i dosłownie (zależy jak chcemy postrzegać życie Jezusa).
Zmartwychwstanie, jako nasze odrodzenie, oczyszczenie sumienia, powrót do stanu
czystości (czystości umysłu), ponowne zjednoczenie z Bogiem, a co za tym idzie
z drugim Człowiekiem. Możliwość budowania trwalszych, silniejszych relacji,
opartych na miłości i wzajemnym współczuciu, przede wszystkim zaś zrozumieniu
istoty grzechu, sprawiedliwości i sądu. Zrozumienia, że błądzić nie oznacza
staczać się na całkowite dno, a raczej odwracać się od boskiej jedności ze
wszechświatem i widzieć, że ZAWSZE można powrócić na odpowiednią ścieżkę.
Wystarczy otworzyć umysł, spojrzeć na wszystko z dystansu. Koniec końców – to
początek. Wszystko wróci do źródła.
„Wzgardzony był i opuszczony przez ludzi, mąż boleści doświadczony w
cierpieniu jak ten, przed którym zakrywa się twarz, wzgardzony tak, że nie
zważaliśmy na niego.
Lecz on nasze choroby nosił, nasze cierpienia wziął na siebie. A my
mniemaliśmy, że jest zraniony przez Boga zbity i umęczony.
Lecz on zraniony jest za występki nasze, starty za winy nasze. Ukarany
został dla naszego zbawienia (żebyśmy
zrozumieli naszą grzeszność), a jego ranami jesteśmy uleczeni.
Wszyscy jako owce zbłądziliśmy, każdy z nas na własną drogę zboczył, a
Pan jego dotknął karą za winę nas wszystkich”[2]
= jednym słowem, dla zobrazowania nam owej drogi, jaką
przebyć może każdy z nas, aby oczyścić się z grzechów, dostrzec je i zaakceptować,
a następnie szczerze żałować.
Komentarze
Prześlij komentarz
Podzielcie się ze mną swoimi przemyśleniami lub uwagami, zapraszam :)