Duchowe realizacje: miłość
Duchowe realizacje
~~*~~
Miłość
Miłość może być uniwersalnym
słowem kluczem otwierającym bramy doświadczania jedności,
braterstwa, spokoju, ciepła i bezpieczeństwa. Jest niczym tło
każdego oddechu, a nawet jego treść. Zarazem jednak miłość jest
słowem brzmiącym różnie – w różnych językach. To zatem także
uczucie. Coś znacznie głębszego niż struktura słowna. Uczucie,
stan, wewnętrzna forma doskonałości – człowieka? Zwierzęcia?
Rośliny? Skąd możemy wiedzieć, że rośliny lub zwierzęta
odczuwają miłość? A jednak w szczególnych momentach
bezpośredniego obcowania z przyrodą nie da się zaprzeczyć, że
wysyła ona pełne miłosnej troski sygnały, że otula nas płaszczem
ciepła i daje poczucie stabilności i bezpieczeństwa. Miłość
wreszcie, choć ukazywana w tak wielkich rozmiarach, jest bliskością.
To bliskość polegająca na tym, że jesteśmy w bezpośredniej
relacji do świata. Taka relacja musi być oparta na miłości,
inaczej ze względu na odległości, na różnice, na zmienność –
byłaby nietrwała i nie można by nigdy powiedzieć, że jest
bliska. Więc bezpośredni związek ze światem (poprzez
doświadczanie) przybliża nas wewnętrznie do przedmiotów poznania,
zaciera te granice, aby wszystkość mogła z gracją ze sobą
tańczyć. Tańczyć oczywiście w podmuchach miłości.
Czym jest to uczucie, stan, słowo?
Chciałabym odnieść je do najbardziej prostej i najpiękniej
rozwijającej tę refleksję relacji – pomiędzy dwojgiem ludzi.
Wiemy przecież, że miłość jest różna w zależności od osób:
miłość matki do dzieci (w tym do syna lub córki ma już inne
zabarwienia), męża do żony i żony do męża, pani do pupila,
wychowawcy do wychowanka – itd. Świat jest przepełniony relacjami
i każda z tych relacji tworzy wspaniałą, nową i unikatową jakość
w skali makrokosmicznej. To doniosła obserwacja, której możemy
dokonać kontemplując swoje prywatne relacje, zaczynając od tych
„bazowych”, mikrokosmicznych, do najbardziej „szerokich”,
makrokosmicznych. Poczynając więc od związku z rodzicami, rodziną
możemy przenieść się stopniowo do stanu miłości odnoszonego do
całego świata, do ludzi, do planety, do kosmosu i naszym w nim
miejscu (uczciwie przeglądając/kontemplując własną drogę
życiową można doświadczyć wglądu w struktury wędrówki swej
duszy w skali makrokosmicznej).
Mogę więc teraz zobrazować miłość
jako doskonale krystaliczną formę, która prześwietla przez siebie
wszelkie indywidua i ogólności, splata je w sobie i przepuszcza
jako zupełnie oryginalną wiązkę światła. Miłość jest ponadto
stanem całkiem paradoksalnym. Nie trudno bowiem zanieczyścić swe
uczucie, nie trudno samo słowo wyświechtać i sprawić, że
społeczeństwo będzie nim wymiotować. Nie ma się czym dziwić. To
samo zrobiono z „duchowością”, z „medytacją”, niestety
muszę stwierdzić, że także z „jogą”, ale i z „wiarą” i
wreszcie z „Bogiem”... Nie patrzmy na to – w przestrzeni, którą
tworzę mamy tylko przezroczyste formy i nikt tu nie jest lepszy,
gorszy, ani wartościowany.
Wróćmy jednak do paradoksalności
„miłości”. Choć jest pełna piękna, doniosłości, potrafi
wiele zrobić, przeskoczyć, nauczyć i naprawić, łatwo ulega
destrukcji, degeneracji, zniekształceniu. Wtedy jednak przestaje być
miłością, chociaż nazwa pozostaje ta sama... Kiedy przyjrzymy się
własnym odczuciom, łatwo zauważyć, że często czujemy miłość
pomimo wielu rzeczy. Czy jest wtedy ona czysta? Jeśli polega na
przymykaniu oczu na to co niekorzystne? Czym jest tak naprawdę czuć
miłość, albo też być miłością? Albo zgadzać się na nią?
Myślę, że na miłość trzeba się
zgodzić i zaakceptować jej transformującą strukturę, a raczej
jej doskonały brak... krystaliczną miłość. Akceptację poprzedza
często rozpaczliwe, histeryczne, paranoiczne pragnienie bycia
kochanym. Nie tak łatwo przełamać ograniczenia swojego umysłu,
jego wymagania – niech ktoś mnie pokocha! Co z tego, że ja nie
potrafię, że nie wiem co to oznacza. Nasza dusza pragnie ciepła,
pragnie miłości nie wiedząc o niej nic. Chce, aby ogrzały ją te
promienie takim ciepłem, jak w łonie matki. W istocie, wiemy
przecież, że to miłość do samego siebie jest nieuniknionym celem
tego pragnienia. Należy pokochać siebie, zaakceptować swą
indywidualność, aby móc we wspaniały sposób ją rozwijać – i
dzielić z innymi.
Ale nie jest tak, że od pstryknięcia
palcami zaczynamy siebie kochać. Często wiedzie do tego długa
droga i wcale nie musi ona oznaczać, że zanim nie pokochamy siebie,
nie możemy kochać innych. Z moich obserwacji wynika, że są osoby
otaczające wspaniałomyślną, bezinteresowną miłością innych,
podczas gdy same siebie... jakby mniej pielęgnują. Podejrzewam, że
może mieć to związek ze sposobem bycia, z indywidualnością. Otóż
osoba bardziej introwertyczna najpierw będzie chciała przejrzeć
siebie na wylot, aby móc wyjść ku światu i obdarzyć go czystą
miłością. Podczas gdy ktoś ekstrawertyczny obdarzy innych czym
tylko może i...? No właśnie, będzie czekał, aż mu się znudzi
patrzeć na świat przez zasłonkę pragnienia własnej duszy o
cieple?
Nie potępiam nikogo za sposób
działania. Każdy sposób działania jest doskonały dla danego
czasu osoby. Niczego nie ma sensu przyspieszać, ani zmieniać,
dopóki nie poczujemy, że to właściwy czas na zmiany. W wielu
sytuacjach trzeba jednak tupnąć nogą i zostawić za sobą zwiędłe
struktury. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta – nie obdarzajmy innych
energią miłości, która może być zanieczyszczona. Nie wiem jak
to wyrazić dosadniej – mam wrażenie, że do mnie docierają tylko
naprawdę czyste pokłady miłości. Że choćby się ktoś nie wiem
jak starał, to prawdziwa miłość, ta krystaliczna forma, zostaje
wysłana i odebrana przeze mnie tylko wtedy, kiedy naprawdę pochodzi
z serca i ma w sobie spokój. Nie odbieram, a przynajmniej nie chcę
odbierać, fal miłości zniekształconych (i nie tylko miłości,
jakichkolwiek energii skarłowaciałych, negatywnych, niepewnych,
bolesnych). Być może dlatego, że taka była kiedyś moja intencja,
aby docierało do mnie tylko to, co jest naprawdę dobre i
kompatybilne z moją duszą. Transformujmy wszystko, co do nas
przychodzi w miłość. I tyle.
Jednak warto pamiętać, że miłość
zawsze jest miłością – samo to słowo, samo pragnienie miłości
to pragnienie dobra. Odczuwam w tym wielkie połączenie z boską
naturą wszechświata. Bez Niego miłość nie byłaby tak pełna.
Bez Niego być może nie mogłaby się narodzić i być kontynuowana.
Mam na to przykład z życia, ale o nim w kolejnej części. Teraz
chcę skupić się na bardziej ogólnych aspektach miłości. Bóg
jest w niej zawarty, ponieważ oznacza doskonałą głębię. W
miłości wszystkość jest na tym samym poziomie harmonii. A zarazem
wszystko jest pełne uniżenia, Pokory. Dlatego, że obdarzając
miłością drugiego człowieka, kłaniamy się przed nim. Tak to
widzę – moim ukłonem dla świata, dla wspaniałej Ziemi, jest
nieograniczona Miłość dla niej. Z szacunkiem i pokorą dziękuję
za jej istnienie i za to, że ja na niej żyję. Właśnie – w tej
pokorze jest także wielka wdzięczność. Bo i miłość jest
wdzięcznością. No przecież! Miłość matki do dziecka, choć co
ja mogę o tym wiedzieć? - jest pełna wdzięczności za istnienie
czy w zdrowiu czy w chorobie tej małej pociechy. A miłość dziecka
do matki... to niewytłumaczalna i nieprzekładalna na żaden ludzki
język – fala wdzięczności i pokory dla kobiety, która nas
spłodziła.
Te kilka słów składają się dla
mnie na siłę miłości. Wierzę, że uczciwa droga duchowa wiedzie
właśnie przez te słodkie krainy, że to nie pozwala się w nich
zgubić, że daje ogromne oparcie. Dlaczego? Bo miłość to także
Ufność. Nie tylko sobie, ale też Bogu. Ale poprzez to
swojej duszy, która jest mu oddana. To oddanie, to służba!
Jakkolwiek to dla was brzmi, miłość jest służbą, bo kochając
oddajemy się drugiej osobie, światu, całemu kosmosowi zdarzeń.
To także poddanie się intuicji, zaufanie jej, podążanie za swoim
sercem, które bez zbędnych analiz wybiera rozwiązania, które
prowadzą miłością. Które są miłością w swoim zalążku i do
niej prowadzą.
Miłość jest Domem, jest więc
też Celem, ale jest też Drogą. A zatem w Miłości rozpływa się
wszelka dążność, wszelkie prawdopodobieństwa. Rozpływają
się pragnienia, potrzeby, wątpliwości. W czystej, oddanej miłości,
pozbawionej analiz i rozważań, w tym prostym oddechu świadomości
znajduje się zalążek i sedno istnienia. Bo my zostaliśmy poczęci
w takim bezczasowym i pozbawionym myślowych zapętleń akcie
miłosnym.
Miłość jest zatem uwolnieniem.
Wolność jest stanem niezakłopotania potrzebami i przejawem pokory.
Czysta miłość jest wynikiem
wewnętrznej i zewnętrznej wolności. Nieuwarunkowania
od przypadków, możliwości. To utrwalenie się w Bycie i
realizacja potencjału.
Zatem
kiedy realizujemy siebie uczciwie i z pokorą, kiedy podążamy
spokojnie przez każde doświadczenie, czerpiąc z niego lekcje i nie
obawiając się poznawać bezpośrednio i bezinteresownie – kiedy
jesteśmy po prostu sobą i cieszymy się z każdego kroku
postawionego na Ziemi – wypełni nas czysta miłość. Otwiera ona
serce na wszelkie wymiary, które kiedyś zwiedzaliśmy i przez które
jeszcze zapewne nie raz przepłyniemy. Lecz równocześnie jest
jedynym w swoim rodzaju naszym utwierdzeniem w Bycie, w ziemskości.
Miłość
jest dla mnie połączeniem tego, co ziemskie z tym, co niebiańskie.
Ten boski taniec obecny w Człowieku wyraża się właśnie w
miłości. Bo tylko prawdziwie
kochając – prawdziwie, czyli ze spokojem, pokorą, nie
nachalnością – realizujemy swój potencjał, możemy kreować z
niezwykłą mocą. Kreować szczerze sercem, a nie tak jak umysł
często próbuję coś stworzyć na siłę, bo tak mu każą schematy
i paradygmaty, których nam bez świadomości ciężko będzie
przekroczyć. Lecz od tego właśnie jest świadomość –
możemy świadomie dokonać aktu przekroczenia takich granic, jakie
stawia przed nami umysł i dobrać się sercem do prawdziwej esencji
rzeczywistości. Bezpośrednio jej doświadczać.
Być więc blisko
– kochać.
Komentarze
Prześlij komentarz
Podzielcie się ze mną swoimi przemyśleniami lub uwagami, zapraszam :)