Wielogłosowość, jej zaprzeczenie i kultury na to odzew



„Wielogłosowość, jej zaprzeczenie i kultury na to odzew”

[…] O! jakże ciekawe
Powody, które rządzą ciała bryłą!
O! jak są różne przed prawdy mistrzynią
Orły… choć wszystkie jeden hałas czynią!

Juliusz Słowacki – Król Duch ( Rapsod I, Pieśń I).



1. Różnorodność, a filozofia

            Różnorodność jaka panuje w świecie zapiera dech w piersiach każdego dnia. Ludzkie twarze niczym w teatrze przepływają, rozsypując za sobą barwy odpowiadające swoim cechom. Wielki nieruchomy pochód indywidualności, którego i my jesteśmy częścią. A jednak – wewnętrznie czujemy Coś podobne nam wszystkim i wkrótce dajemy temu pierwszeństwo, aby współegzystować, współodczuwać i gromadzić Piękno świata (i nas samych).
Rosyjski literaturoznawca Michaił Bachtin na podstawie twórczości Fiodora Dostojewskiego (a szczególnie Zbrodni i kary) wysunął swą słynną tezę na temat wielogłosowości powieści nowożytnej. Miała ona być – tak jak u wielkiego rosyjskiego pisarza – głosem wielu. Polifonią. Tak jak w muzyce, gdzie wiele różnych dźwięków tworzy harmonijny ład, tak też powieść wielogłosowa łączyła w sobie różnorodność ludzkiej psychiki, poglądów, a także dowolność w odbiorze tego wszystkiego. Według Bachtina właśnie w wielogłosowości tkwi sedno. Jak jednak odnieść to do tego Czegoś, co wspólne nam wszystkim, choć często nie zdajemy sobie z tego sprawy? Czy rzeczywiście to wielogłosowość jest istotą, czy może słusznie filozofia poszukuje jedności…?
            Żeby szukać odpowiedniej postawy wobec takiego – wydaje się ciężkiego do pogodzenia – stanu rzeczy, trzeba najpierw zdać sobie sprawę z istnienia takich dróg w sposobie na życie, a przede wszystkim: sposobie odkrywania jego tajemnic. Co zatem miało pomóc w owym odkrywaniu? Oczywiście na myśl przychodzi filozofia, czyli najogólniejsza z dziedzin naukowych i zarazem najważniejsza. Nie bez obawy używam słowa najważniejsza, wszak często niedoceniana dziś dziedzina niesie ze sobą jedyną w swoim rodzaju refleksję nad życiem w ogóle, i życiem każdej jednostki. Bachtin uważał jednak, że filozofia jest zaprzeczeniem wielogłosowości. W swoim poszukiwaniu ogółu filozofia miała być zaprzeczeniem tego, co różnorodne nie tylko na świecie, ale i w nas samych, czyli naszej perspektywy pojmowania i odczytywania rzeczy. Jej refleksja dążyła do uogólnienia. Złapania sedna zjawisk w konkretnym punkcie – czy to miał być nim Bóg, Absolut, Natura czy inne nabrzmiałe dostojnością słowa. Była to podstawa wszelkiego istnienia, bytu. Niektórzy dopatrywali się w niej wody, inni Ognia, boskiego Absolutu, Pierwszego Poruszyciela. Na gruncie tej najwyższej Istoty czy też danego Pierwiastka, rozwijać się miało podobieństwo nasze zarówno do siebie nawzajem, jak i Natury, a nawet Boga (jakkolwiek go rozumiano). Ta niezwykle silna wewnętrznie łączność pozwalała zatem na penetrowanie sfer boskości, docieranie do tego ostatniego punktu, scalanie się z nim i zatapianie. Rozpływanie w boskim Absolucie. Władysław Tatarkiewicz już w pierwszym akapicie swojej Historii filozofii pisze:

„Odkąd istnieje nauka, nie ustają wysiłki, aby wyjść poza rozważania częściowe i objąć w jednej nauce wszystko, co istnieje; nie ustają próby, by obok nauk specjalnych zbudować naukę, która da pogląd na świat: ta nauka była i jest nazywana filozofią. To nauka, której zakres jest zatem z wszystkich nauk najobszerniejszy i pojęcia najogólniejsze.”[1]

            Tak właśnie filozofia w większej ilości swych odłamów, dąży do wzbudzenia w nas poczucia wspólnoty do pewnych wyższych celów, które niebywale budzą zdolność zacierania przez nas granic pomiędzy sobą, a drugim człowiekiem. Granic pomiędzy sobą, a Bogiem, Ideą, Naturą. Współcześnie ludzi żyjących w taki sposób zwie się często buddystami, albo wyznawcami innej religii wchodu. Jednak jest to zbytnie uszczuplenie terminu panteizm:

„[…] stąd idea Brahmy – istoty, duszy wszechświata, absolutu utożsamianego z jaźnią człowieka, jedynego i wszechpotężnego. Nie była to idea panteizmu, który identyfikuje świat z bóstwem, a świat uważa za przejaw bóstwa. Według filozofii braminów istnieje tylko Brahma, świat jest jedynie ułudą. R. Otto nazywa tę koncepcję „teopantyzmem”.”[2]

Panteizm, o którym mowa to postawa jeszcze bardziej duchowa. Panteistą może być każdy. Odczuwanie duchowej przynależności do Wielkiej Kosmicznej Rodziny – Prajedni, boskości, Kosmosu i wszystkich stworzeń i ludzi, to cecha dostępna na wyciągnięcie ręki. Łatwo to sobie wyobrazić na przykładzie naszych przodków, którzy nie uwzględniając swoich wierzeń, rodzaju religii, przynależności, najbardziej rozwijali najgłębszą część duszy – prawdziwą, czystą duchowość.

„Swoją religię nasz przodek zabierał ze sobą wszędzie; gdy zbierał peyotl, rzeźbił idola, obciosywał twarz Światowida, w gęstej trawie szukał psilocibe, trzymał w swoich objęciach kobietę, przytrzymywał drgające nogi ofiarnego cielca, siał, zbierał, modlił się, to był zawsze jednym z członków Wielkiej Kosmicznej Rodziny.”[3]


2. Mistyczne postawy różnorodność popierające i negujące

            Sposób patrzenia na świat podsuwany nam przez filozofię jest bardzo powszechny i dotyka najgłębszej części naszej duszy – to szczery, świadomy sposób patrzenia na świat, który jednakże wciąż ulega podziałom. Jedni bowiem głosili szukanie jedności, a inni zachowanie indywidualności. Głoszenie tej pierwszej postawy było powszechne w mistyce niemieckiej, kiedy to kraj zalały fale eckhartyzmu, który wprawdzie nie był przedstawicielem panteizmu, ale tak został odbierany. Oceniano go krytycznie ze względu na pewne nieścisłości z wiarą chrześcijańską.

„Panteizm, uznający jedynie byt boski i introspekcyjna postawa, wedle której byt ten można odnaleźć jedynie na dnie własnej duszy […]”[4]

            Wiara w to jednak nie przeszkadzała mistrzowi Eckhartowi być głęboko wierzącym chrześcijaninem, jak i opierać się na pismach teologicznych. Lecz obok ludzi takich, jak ten słynny mistyk oskarżony o panteizm przez papieża Jana XXII, żyli także prawdziwi panteiści, przedstawiciele odnowionej tradycji gnostyckiej. Początek swój wzięli od Dionizego Areopagity, który tak pisał o nieznanych imionach bożych:

"Jedność sprawczyni wszystkich innych jedności, substancja nad substancjami - rozum niezrozumiały, słowo niewysłowione - irracjonalna, bez rozumu, bez nazwy; nie istniejące na sposób innych egzystencji; początek wszystkich rzeczy - jedność ta wszakże nie istnieje ponieważ ona jest wyższa nad wszystko co istnieje jak to ona stwierdza, jedynie tylko o sobie samej w głębokości swego poznania"[5]

W tym samym czasie w krajach romańskich rozkwitała inna postawa mistyczna, rodząca bunt przeciwko ukrytej religii Niemiec – panteizmowi. Ci drudzy – mistycy średniowieczni, jak Tomasz z Kempis, nie opierali świata na boskiej jedności wszelkiego stworzenia, a silnej jednostce Boga, którego nigdy nie dotkniemy, możemy się z nim tylko zjednoczyć. A zatem – różnimy się czy tego chcemy czy nie i świat oparty jest na indywidualnościach. Taka mistyka nazywana mistyką prawowierną, czy też ascetyczną, „szukała tylko zbliżenia duszy do Boga, Boga zaś i duszę pojmowała wedle dogmatów wiary.”[6] Tatarkiewicz dodaje jeszcze, że panteistyczna mistyka „odwodziła niejednokrotnie od prawowiernego poglądu na świat […]”[7]. Bez dwóch zdań zatem owy pogląd był pewną podstawą do zbudowania na nim innych. Wierność Bogu miała w tej drodze życia objawiać się poprzez pokorę wobec Stwórcy. Taka też jest najgłębsza nauka chrześcijaństwa – budowanie w sobie postawy szczerej i świadomej pokory. Pokory wobec całego stworzenia. Inni ludzie, zwierzęta, cała Natura istnieją na zasadzie harmonijnego tworzenia świata. Są tu klasy i podziały, jest hierarchia, panuje dobrobyt i spokój. Można powiedzieć, że w takim świecie każdy zna swoje miejsce. Główna idea jednak mówi, aby znać swoje miejsce względem Boga. Nie obnosić się pychą wobec tego, którego nawet nie znamy. Zwężam bowiem pole widzenia pisząc cały czas Bóg – wiadomo, że to pojęcie rozszerzać można do nieograniczonych możliwości i w efekcie otrzymujemy Absolut, Kosmos, może nawet Nicość, Świat Ducha, którego za życia nigdy nie poznamy. Dlatego trzeba zachować pokorę. Wiedzieć, kiedy można, a kiedy nie wnikać w nieznane sfery naszej duszy.
Taka postawa jest oparta na poczuciu indywidualności. I to bardzo głębokim, czasem nawet skrajnie głębokim – utożsamianiem się z tym kim tak naprawdę nie jesteśmy, z jakąś wyimaginowaną cechą (byt nieautentyczny, jak powiedziałby Heidegger). Dla prawdziwych „obrońców indywidualności” panteistyczna wizja na świat była więc najgorszą zmorą. Jednak czy nie jest prawdą, że każdy chce być odrębnym indywiduum i posiadać te choćby kilka najprawdziwszych swoich cech, talentów, przyzwyczajeń, przedmiotów darzonych sentymentem? Prawdziwie pokorna postawa broni się przed wtargnięciem nań panteizmu, wszechobecnej jedności. Nasz rodzimy poeta Zygmunt Krasiński jest najlepszym przykładem na ową obronę własnego Ja:

„Krasiński całe życie zmagał się z tą [panteistyczną] wizją. Była ona dla niego nie do przyjęcia. Fraktalna, falowa struktura wszechświata, ciągłość materii i ducha, nieskończony obrót wokół tych samych wzorów, niemożność ucieczki – to urągało chrześcijańskiej wolnej woli poety. Krasiński pragnął ze wszystkich sił zachować tożsamość i indywidualizm bytu.”[8]

            Szukał więc Krasiński drogi do Boga, a zarazem dotknąć jej nie mógł – na przeszkodzie stała mu myśl o jedności, która jak sądził – rozerwałaby go, jego zbudowane i świadome indywiduum:

„[…] wiatr mógłby rozkraść mnie na wszystkie strony świata, ponieść cząstki bytu mojego do gwiazd, drugie rzucić w morze, inne w głąb zakopać, by z nich wyrósł kwiat smętny, kwiat czarny o brzegach pąsowych.”[9]

Pragnienie zachowania indywidualności równa się tu pokorze, jaką poeta zachowuje wobec Boga – nie jako jedność, a ofiara chce zostać wcielony w życie na ziemi. Ofiara rozćwiartowana, ogołocona. Nie ma tu miejsca na czerpanie radości z wizji panteistycznej rzeczywistości… Lecz skoro stawiamy na różnorodność – należy cieszyć się tym tańcem barw. W tym polski arystokrata, pisarz i ekscentryczny podróżnik – Jan Potocki, znalazł pole do popisu. Jego wiekopomne dzieło Rękopis znaleziony w Saragossie to czysta zabawa formą, groteska. Co najlepsze, dostrzec można to dopiero po dowiedzeniu się, że Potocki był zwolennikiem francuskiego, oświeceniowego materializmu i deistą, a w swojej powieści umieścił najróżniejsze ludzkie postawy, charaktery i przeplatające się opowiadania. Sama wielorakość odczytania owego dzieła to hołd złożony w stronę subiektywizmu ludzkiego poznania i naszej pod tym względem niezaprzeczalnej różnorodności. I czy nie właśnie wielogłosowość odbioru książki, jak i całego istnienia, jest sednem ludzkiego życia?


3. Inne spojrzenie na poszukiwaną przez filozofię jedność

            Bachtin zgodziłby się ze wspomnianym sednem ludzkiego życia. Zjednoczeni jesteśmy ze sobą właśnie w taki sposób, w jaki Potocki skonstruował swoją powieść – w jednej historii zamknięta jest kolejna i kolejna i jeszcze kilka(naście) innych, a nasza siła polega na wielogłosowości. Ale oczywiście wielka Filozofia się pojawiła i zachwiała tym prawowiernym poglądem na świat, próbując nie tyle scalić wszystko w Jednym, co doprowadzić pewne ruchy do absolutnej (absurdalnej?) jedności z tym Jednym. Stała się… zaprzeczeniem tego w czym faktycznie tkwi sedno – w różnorakości odbioru samej filozofii. Każdy bowiem wybiera swoją duchową postawę i samodzielnie ocenia zjawiska oraz przeprowadza nad nimi refleksję. Czy nie jest to też przypadkiem dowód na to, dlaczego dotychczas nie powstała jedna określona filozofia, jedna określona religia? System, który objąłby cały świat, a może i Wszechświat? Nie było to możliwe właśnie ze względu na wielogłosowość. Różnice. I nie będzie już nigdy, bo tak dużo powstało wszelkich odłamów filozofii i religii. Sama duchowość, ta najgłębsza i najmniej poznana, rodzi przecież pytania – wychodząc już poza dogmaty i systemy wciąż napotykamy na przeszkodę, na możliwość wyboru – czy oddam się panteistycznej postawie wobec boskości czy ascetycznej, indywidualistycznej? Po tym wszystkim, co próbowałam ująć wcześniej, odnoszę wrażenie, że każdy ma w sobie zalążki zarówno jednej, jak i drugiej postawy. A to obijanie się od jednej do drugiej to wpadanie w sidła pojęć i zasad.
Tutaj na pomoc przychodzi prawdziwa filozofia. Wcale nie ta, będąca zaprzeczeniem wielogłosowości, a ta, która najpierw układa pytania, a następnie szuka na nie odpowiedzi. Odpowiedź zaś tkwi w Jedności. Czy jednak jest to wciąż ta sama jedność, o której pisałam na początku? To poszukiwanie tego, co wspólne nie na poziomie empirycznym, zmysłowym, a intelektualnym – w powstałych systemach filozoficznych i religiach. Dzięki temu filozofia jako ta, która wyszła naprzeciw teologii, a raczej jako jej – jak to uwypuklono w średniowieczu – „narzędzie” od strony intelektu, udowodniła możliwość wyjścia poza dogmaty. O tym, że wszystko może być jedynie grą słów, barwnym znaczeniowo cyrkiem, a pod słów płachtą jeżyła się ta Prawda, którą nią zasłonięto. Nasza najgłębsza duchowość. Nazwać można ją poetycko za mistrzem Eckhartem Pustynią, albo „warownym miasteczkiem duszy”, albo bardziej filozoficznie i psychologicznie zarazem – ukrytą egzystencją każdego z nas, prawdziwe Ja, Dasein, bycie tu oto.

„Wspólnota w idei jakiejś całości – tego państwa, tego społeczeństwa, tej rodziny, tego uniwersytetu. Jeśli w takiej komunikacji osiągam zadowolenie, to nie jest ono absolutne. Bo jeśli jestem świadomy partykularności mojej komunikacji, to przez to natrafiam na granice, ogarnia mnie niedosyt. Zaangażowałem się tylko w pewnym kierunku, jako samo tylko bycie tu oto (Dasein), jako „ja” w ogóle, jako funkcja jakiejś idealnej całości, jako ten charakter, a nie jako ja sam.”[10]

            A zatem w momencie, kiedy prawdziwie odczujemy samego siebie, wnikniemy w „swój głąb”, otwiera się przed nami prawdziwy świat duchowy, ten spoza religijnych nazw i pojęć. Ten właśnie świat duchowy umożliwia człowiekowi wybór postawy duchowej, zakorzenionej bardziej w mistyce niż zwykłej religijności. I jak już wcześniej filozofia dała możliwość ogólnego spojrzenia na religie i systemy, tak też teraz jej prawdziwe oblicze powinno naświetlić problem natury duchowej i znaleźć w nim wspólny mianownik. Czy w takim razie wobec Boga, boskości, wszelkich jej przejawów w świecie, powinniśmy odnosić się z pokorą, pozwalać sobie na zbliżenie duszy do Niewypowiadalnego, choćby w małym stopniu; czy może powinniśmy nie tyle zbliżać duszę, co rozpuszczać, zatracać ją w Niewypowiadalnym, bez oporów łamać granice?
            Jednością, której szuka filozofia jest scalenie tego, co z pozoru przeciwne. Na tym polega prawdziwa Jedność. Wynika z panującej w świecie harmonii przeciwieństw. Zaczynając od najprostszych: woda – ogień, dzień – noc, „które paradoksalnie są niezbędne do stworzenia całości. Pełni”[11], przez powstanie Życia, jako skutku złączenia tego co męskie z tym co żeńskie. Poza tym sami bogowie „ jako z samej definicji niemożliwi do opisania są zwykle przedstawiani jako paradoksalne przeciwieństwa w jedności. Gdzie to całość jest bóstwem, ale również fragment całości pretenduje do nazwania go Bogiem (np. Trójca Święta).”[12] Ta wiara, jednak „nie była zwykłym panteizmem, z którym tak zaciekle walczyli misjonarze na wszystkich kontynentach.”[13]
            Filozofia, jako nauka pozwalająca wyjść w jak najbardziej ogólne pojęcia i spojrzenia na świat, właśnie w tym powinna dostrzegać jedność. Różnice bowiem nas otaczają, ale tylko dzięki nim tworzymy coś wspólnie. Potrzebujemy siebie nawzajem, żeby do czegoś dojść, zrozumieć, odkryć, nawet jeśli czasem ta nauka ma być cierpieniem jakiegoś człowieka, na którego miejsce najlepiej dla zobrazowania postawić Jezusa Chrystusa, niezapominając przy tym, że w naszej „teraźniejszości mistycznej”, jak ją określa Pyrek, wszyscy nieustannie wraz z nim dźwigamy krzyż, uczestniczymy w medytacjach z Buddą i poznajemy zakamarki szamańskich rytuałów.
            Skoro więc wszystko na swej duchowej płaszczyźnie w zaskakujący – i paradoksalny – sposób się łączy, tak samo połączyć można postawę panteistyczną i ascetyczną. Być może w taki delikatny sposób, jak robił to mistrz Eckhart, albo zdecydowany, jak Jan Gerson, albo zupełnie inny – w końcu siła tkwiła i tkwić będzie w wielogłosowości. Dlatego też nasze własne odkrywanie harmonii przeciwieństw i przyjmowanie odpowiednich postaw, tak aby nie wpaść w niezrozumiany panteistyczny zew bez żadnej podstawy, ani ograniczony przez swój zakres pojmowania bóstwa pokorny i ascetyczny indywidualizm.


4. Wielogłosowość kultury w poszukiwaniu sedna rzeczy

            Michaił Bachtin słusznie zauważył, że świat odbierany jest przez nas wielogłosowo. Niepotrzebnie jednak usiłował oskarżyć filozofię o zaprzeczanie owej wielogłosowości. Ta nauka, jak mam nadzieję dowiodłam, niczemu nie przeczy, tylko scala to co sprzeczne. Nie ogłasza jednolitego systemu, w który wszyscy powinniśmy wierzyć, tylko zachęca do poszukiwania i budzenia w sobie chęci do odczuwania harmonii przeciwieństw. Zachęca do spojrzenia na wszystko z dystansu i uchwycenia życia jako całości stworzonej z różnorodności. Przede wszystkim zaś – uczy samodzielnego myślenia i pozostawia pole do wysnucia własnych wniosków na dany temat. W taki też sposób chciałam przebrnąć przez nie tylko filozoficzno – teologiczne rozterki na temat postawy wobec boskości, ale też tego odbicie w kulturze, szczególnie w literaturze, gdzie idealnie zarysowane zostały różnorodności i dążenie, mimo wszystko – do tego, co wspólne w sensie głębokim i mistycznym. Boskim.
Poeci bowiem, jak przystało na ludzi szczególnie wrażliwych i przy okazji potrafiących ową wrażliwość wyrazić na papierze, nieustannie dawali w swych dziełach wyraz drogi przez siebie obranej. Wybrana przez nich stylistyka i tematy poruszane w dziełach w najgłębszej odsłonie dotyczą właśnie tych mistycznych, duchowych spraw. W liście do wspomnianego już Zygmunta Krasińskiego, Juliusz Słowacki pisał:

„[…] jedni muszą być z aniołami, drudzy z innymi – a reszta policzona do trupów… O tym powiedział mi Bóg czuciem serca mego – i odpowiedziałem, że tak jest. Zostało mi więc milczenie i ciemność, i pokora, i modlitwa.”[14]

            Te słowa przypominają mi nie tylko literackie dążenia do Niewypowiadalnego, ale i filmowe. W dziełach Ingmara Bergmana nieustannie przewija się bowiem motyw konfrontacji człowieka z Bogiem. Począwszy od słynnej „Siódmej pieczęci”, gdzie to rycerz gra w szachy… ze śmiercią! Milczenie zaś miało być odpowiedzią – pełną niemocy – na milczenie Boga w „Gościach wieczerzy pańskiej”. Główny bohater, ksiądz, stracił moc swojej wiary właśnie przez to, że jak sam zauważył Bóg jest ciszą. Jak więc wyrazić to, co samo się nie wyraża? Tylko milczeniem. Milczeniem, być może tak rozpaczliwym, niczym w wierszach Tadeusza Różewicza, w którym kryje się nasze człowiecze poszukiwanie kontaktu z Bogiem, absolutnymi wartościami.
            Pewną drogą miało być także utożsamianie się z tym, co jest przejawem Boga w świecie, co jest nim przesiąknięte. Dlatego też warto przytoczyć pieśń pierwotnego mieszkańca Australii:

„Jestem dzieckiem Czasu Początków i Opowieści.
Jestem rzeką delikatnie śpiewającą.
Swoje pieśni w drodze ku morzu.
Mój duch jest wirującym prochem.
Mirażem, po prostu tańczy.
Jestem orłem, wroną, wężem pełzającym ku górom
Ja jestem tym krajem.
On jest mną.
Jestem Australią.”[15]

            I wciąż nie jest to zwykły panteizm, a przesycenie wiarą w świętość życia. Skoro więc życie jest świętością to każdy gest, słowo, akt, postać – dotyka sfery sacrum. Sam Słowacki w podobny sposób doznał objawienia na skałach Atlantyku w Pornic:

„[…] Tu, gdzie za plecami moimi palą się złote i srebrne skały nabijane mikowcem, niby tarcze olbrzymie przyśnione oczom Homera, tu, gdzie odstrzelone słońce oblewa mi płomieniami ramiona, a w szumie morza słychać ciągły głos pracującego na formę Chaosu […]; nad tymi falami, na które duch mój tyle razy puszczał się w nieświadome horyzonty, nowych światów szukając […].”[16]

            Jedni w poszukiwaniu Jedności odwoływali się do boskiej natury stworzenia, inni do samej Natury, jeszcze inni do Boga. I jest to właśnie głos wielu – spojrzenie tak różnych osobowości oraz perspektyw na to, czego w zasadzie szukamy wszyscy, nawet mówiąc o tym, że to różnorodność jest sednem rzeczy. Sztuka, literatura, film, cała kultura, a także każde pojedyncze życie to wyraz harmonijnej wielogłosowości, której siłą jest Jedność.








[1] W. Tatarkiewicz, „Historia filozofii”, t. 1, PWN, Warszawa, 1970, s. 1.
[2] Ks. A. Zwoliński, „Wielkie religie wschodu”, Petrus, Kraków 2008, ss. 71–72.
[3] E. Pyrek, „Inicjacja. Rzecz o poszukiwaniu wizji”, Wyd. Pegaz, 1996, s. 31.
[4] W. Tatarkiewicz, „Historia filozofii”, t. 1, PWN, Warszawa, 1970, s. 297.
[5] Pseudo-Dionizy Areopagita, „O imionach Bożych”, Lublin 1995 (I,1), s. 4.
[6] W. Tatarkiewicz, „Historia filozofii”, t. 1, PWN, Warszawa, 1970, s. 295.
[7] Tamże.
[8] K. Sipowicz, „Encyklopedia Polskiej Psychodeli”, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa, 2013, s. 64.
[9] Z. Krasiński, „List do Delfiny Potockiej”, PIW, Warszawa 1980.
[10] K. Jaspers, „Philosophie” [e-book].
[11] E. Pyrek, „Inicjacja. Rzecz o poszukiwaniu wizji”, Wyd. Pegaz, 1996, s. 41.
[12] Tamże.
[13] Tamże.
[14] J. Słowacki, „Krąg pism mistycznych”, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław, 1997, s. 6.
[15] „Gaja”, kwartalnik ekologiczny, nr 2/92, s. 6.
[16]  J. Słowacki, „Genezis z ducha” [w]: „Poematy”, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1989, s. 277

Komentarze